czwartek, 1 grudnia 2011

Miłość w stylu retro


Sophie Kinsella
"Miłość w stylu retro"
Świat Książki 2011

Lara jest młodą nowoczesną dziewczyną. Prowadzi niewielką firmę headhunterską wspólnie z przyjaciółką (która niestety za nic ma obowiązki i zamiast pracować wygrzewa się na plaży), właśnie została porzucona przez chłopaka, którego za wszelką cenę pragnie odzyskać.

Tymczasem, po pogrzebie ciotecznej babki, zaczyna nawiedzać ją duch młodej dziewczyny. Okazuje się że to właśnie owa babka-ciotka, tyle że we wcieleniu z lat młodości, a konkretnie z lat dwudziestych. I to właśnie ona sprawia, że życie Lary postawione zostaje do góry nogami. Bo duch babki wykorzystuje jak może fakt, iż Lara ją widzi i słyszy.
A trzeba dodać, że nie jest to zwyczajny duch, a raczej dziewczyna, która pragnie się bawić, romansować, stroić, a nade wszystko tańczyć charlestona. Dzięki Larze może po części znów poczuć się młoda.
Lara z początku nie jest zachwycona takim towarzystem, ale nie ma wyjącia, musi je znosić. Tym bardziej, że  cioteczna babka domaga się od niej pomocy w odnelezieniu naszyjnika. Tak naprawdę to tylko pretekst do rozwiązania większej zagadki rodzinnej.

Mamy więc w tej książce sfrustrowaną dziewczynę, mamy ducha, tajemnice i nie zabraknie też romansu:) Wszystko okraszone humorem, zgrabnie napisane, czyta się z prawdziwą przyjemnością. Lekka, ale wcale nie infantylna opowieść, którą polecam na jesienne i zimowe wieczory.



wtorek, 8 listopada 2011

Klub Filmowy


David Gilmour
"Klub Filmowy"
Dobra Literatura 2011

Co można zrobić z nastolatkiem, który nie chce już chodzić do szkoły? - brzmi pytanie na tylnej okładce książki.
No właśnie! Dobre pytanie!
Ja szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co można by w takiej sytuacji zrobić, dlatego z tym większą ciekawością przeczytałam tę książkę. Szczególnie, że pomysł który zastosował autor wydał się naprawdę ciekawy.
Co prawda jako nastolatka nie byłam aż tak zbuntowana, aby rzucać szkołę, ale być może gdybym przeczytała tę książkę kilka lat wcześniej, to kto wie:)

Pomysł Gilmoura jest następujący: proponuje swojemu synowi, że może on rzucić szkołę, ale w zamian muszą razem oglądać kilka filmów tygodniowo. Chłopak się zgadza i w ten oto sposób powstaje ich prywatny Klub Filmowy. Niby prosta metoda, ale jakby się nad tym zastanowić, to jednak wymaga od ojca zarówno wyobraźni (w końcu musi wybierać odpowiednie filmy), jak i cierpliwości (nie od razu bowiem Jesse poddaje się tej terapii tak gładko, jakby tatuś sobie tego życzył).
Książka jest ciekawa z dwóch powodów. Po pierwsze fajnie pokazuje relacje rodzic-dorastające dziecko, a także relacje rozwiedzionych rodziców, pokazuje jak można budować więź poprzez rozmowy inspirowane na przykład filmami.
Ale jest ciekawa też i od strony filmów właśnie. Nawet mnie, chociaż częściej sięgam po książki niż oglądam filmy, kilka z wymienionych w tej książce filmów zainteresowało. Bo Gimour opowiada o nich ciekawie i podając smaczki. Ma się ochotę obejrzeć taki film właśnie zwracając uwagę na to, na co nacisk kładł Gilmou w swoich miniwykładach. Jednym słowem refleksyjnie.
Koniec książki jest przewidywalny, ale może to i dobrze. Każde inne zakończenie pewnie by mnie wkurzyło:)
A z drugiej strony to jest historia prawdziwa, więc to przecież życie napisało jej koniec:)

Ponieważ Gilmour wrzucał filmowe smaczki, to ja również wrzucam filmowy smaczek, w postaci wywiadu z Gilmourem:)

sobota, 22 października 2011

Nasza Klasa


Tadeusz Słobodzianek
"Nasza Klasa"
Słowo/Obraz/Terytoria 2010

Książka jest specyficzna, ponieważ napisana w formie dramatu. Kupiłam ją już dawno temu, w ubiegłym roku, po tym jak zdobyła nagrodę Nike. Ale jakoś nie mogłam się do niej zabrać, właśnie ze względu na formę. Zaczynałam chyba cztery razy i odkładałam. Aż do teraz, gdy w końcu wpadłam na pomysł, że tego typu tekst można by czytać na głos i to z podziałem na głosy:) Może śmiesznie to brzmi, ale mnie naprawdę pomogło takie czytanie. Po pewnym czasie na tyle wpadłam w rytm, że mogłam już czytać normalnie, po cichu.
Plusem jest to, że książka napisana jest dosyć warto, więc gdy już wpadnie się w rytm, to czyta się w miarę szybko.
A co o samej książce?
No cóż temat trudny, bo opisuje wydarzenia w Jedwabnem. Bohaterami jest dziesięcioro uczniów w jednej klasy - początkowo przyjaciół, później, w miarę czasu i wstrząsających, dramatycznych wydarzeń widzimy jak beztroscy przyjaciele ze szkolnej ławy stają się... no właśnie... katami, ofiarami, wrogami. Obserwujemy jak zmieniali się bohaterowie: przed, w czasie i po tragedii.
"Nasza Klasa" to książka, która staje się portretem psychologicznym bohaterów, ale także pozwala zastanowić się czytelnikowi: jak ja zachowałabym się na ich miejscu. Przyznam, że czasami byłam pogubiona, a to dlatego, że bohaterowie nie są jednowymiarowi, ich zachowania powodują że chwila po chwili zmieniałam swoje zdanie na ich temat.
Reasumując, książka, choć trudna i przerażająca (niektóre fragmenty co wrażliwszym mogę sie wydać zbyt drastyczne - ale jednak pamiętajmy, że to jest właśnie historia, te wydarzenia miały miejsce naprawdę), to jednak warta przeczytania. I naprawdę, nie trzeba odrzucać jej ze względu na formę - można się do niej przyzwyczaić albo spróbować sobie czytać na głos.
Polecam!

czwartek, 13 października 2011

Klejnot Medyny


Sherry Jones
"Klejnot Medyny"
Wydawnictwo Otwarte, 2010

Przyciągająca uwagę okładka. Naprawdę piękna, zachęcająca. I do tego ciekawy opis: Klejnot Medyny to opowieść o miłości Proroka i jego najmłodszej żony. Historia kobiety, która pokonała kulturowe przeszkody, stając się wielką postacią świata islamu.

Ale rozczarowała mnie ta książka bardzo. Nie dość, że nie potrafiłam wejść w klimat, bo napisana bardzo nowoczesnym językiem, to jeszcze nudna. I opis wydawcy nijak ma się do treści. Bo spodziewałam się, że bohaterka naprawdę wprowadzi jakąś rewolucję, by pokonać kulturowe przeszkody. Tymczasem ona ciągle niby się buntowała, ale tylko wewnętrznie, bo koniec końców dostosowywała się do otoczenia i wymagań, jakie stawiane były w tamtych czasach kobietom. Opowieść o miłości? Może i tak, ale niezbyt piękna. Ogólnie przez całą książkę Aisza zastanawia się, jak by tu polepszyć swoją pozycję w haremie - czyli najprościej dać prorokowi potomka. Wciąż te same przemyślenia i nic się nie dzieje. Jedyna akcja w książce to opisy wojen, ale czy to rzeczywiście można nazwać akcją?
Nie, nie podobała mi się ta książka, rozczarowałam się. Spodziewałam się pasjonującej powieści, a dostałam nudne czytadło. Chyba najciekawszą (ale i najbardziej irytującą) postacią był Prorok, naginający wytyczne Allaha do swoich potrzeb (głównie chodzi o potrzeby seksualne, bo co chwila brał sobie nową żonę, tłumacząc to dobrem narodu).
Ogólnie nic ciekawego. Nie polecam.



po co komu blogowanie?

Miałam długą przerwę w blogowaniu. Ale i w... czytaniu. A to dlatego, że na początku wakacji założyłam się z przyjaciółką (która jest jeszcze większym molem książkowym niż ja), która z nas dłużej wytrzyma bez czytania. Czytania książek, bo gazety i jakieś artykuły w internecie oczywiście były dopuszczone, żeby już nie przesadzać. Ale ogólnie chodziło nam o to, żeby zrobić sobie w czytaniu przerwę a w zamian za to nadgonić inne formy kultury, czyli na przykład oglądać filmy, zwiedzać jakieś galerie itp. Dałyśmy sobie czas do października, czyli 3 miesiące. Jeśli obydwie wytrzymamy to będzie remis.
No i teoretycznie był remis, chociaż ja po kryjomu podczytywałam:)
Ale moja przyjaciółka na pewno też, bo nie wierzę, żeby zaspokoiła sie samymi tylko filmami.
Namawiam ją zresztą, żeby założyła sobie bloga i pisała o przeczytanych książkach, bo naprawdę czyta ogromne ilości, w dodatku szybko, a w dodatku ma świetną pamięć. Niestety, ona uważa, że takie blogowanie to trochę sztuka dla sztuki, że tego i tak nikt nie czyta, wiec po co tracić czas na pisanie. I że ta garstka ludzi, która tak jak ja prowadzi blogi to towarzystwo, które zaznacza tylko swoja obecność w komentarzach, a tak naprawdę nawet nie czyta tych recenzji, bo są zajęci pisaniem swoich.

Ja oczywiście się z nią nie zgadzam, bo sama często czytam inne blogi, zresztą nie tylko na blogspocie, czy inne portale recenzeckie. Często jestem ciekawa, jak ktoś inny odebrał książkę, która mi się podobała, albo nie podobała.

Zresztą nawet jeśli to sztuka dla sztuki to i tak lubię to robić. Zaraz wrzucam recenzję kolejnej przeczytanej książki:)



wtorek, 5 lipca 2011

Dziewczyna, która igrała z ogniem



Stieg Larrson
"Dziewczyna, która igrała z ogniem"
Wydawnictwo Czarna Owca 2009

Druga część Millenium w mojej ocenie jest ciekawsza niż piewsza. Może dlatego, że jest od samego początku bardziej dynamiczna, więcej się dzieje.
Poza tym Lisbeth Salander sama w sobie jest ciekawą postacią, a zatem wszelkie jej ruchy śledziłam z ogromnym zainteresowaniem.
Nie spodziewałam się takiego zakończenia, a raczej takiego zwrotu akcji (nie zdradzę o co mi chodzi, bo przecież nie wszyscy czytali i byłby to spoiler - ale ci, który przeczytali zapewne wiedzą o co mi chodzi).
Fenomenalne jest u Larrsona to, jak potrafi spleść ze sobą wszystkie wątki - czasem bardzo odległe, a kiedy się spotykają, zdają się być logicznie proste, dzięki swojej spójności.
Zdecydowanie "Dziewczyna, która igrała z ogniem" podobała mi się bardziej, bardziej trzymała w napięciu, ale też przez to bardziej zmęczyła:) Teraz mam ochotę na coś lżejszego. A po ostatnią część Millenium sięgnę pewnie za kilka miesięcy:) Na razie wystarczy mi mroku Szwecji:)

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet



Stieg Larrson
"Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet"
Wydawnictwo Czarna Owca 2008


W końcu i mnie dopadło "Millenium". Przeczytałam pierwszą i drugą część. Mam jeszcze trzecią, ale robię sobie chwilową przerwę, aby trochę odpocząć od bohaterów:)

Nie będę streszczać książki, bo na tę pozycję pewnie większość już dawno się natknęła. Napiszę więc tylko swoje wrażenia z lektury.
Otóż dłuuugo wgryzałam się w klimat. Całe szczęście, że zostałąm uprzedzona, iż akcja rozwinie się dopiero gdzieś w 1/3. Ja powiedziałabym nawet, że w połowie książki. Faktycznie Larrson specyficznie zbudowal kryminał. Zazwyczaj przecież od razu coś sie dzieje i jest zagadka. Tym razem mamy do czynienia najpierw z powieścią obyczajową, z bardzo szczegółowym nakreśleniem bohaterów od strony psychologicznej, ale też bardz szczegółowym opisem miejsc, wszelakich detali, które można by uznać za zbędne. Dopiero po jakimś czasie książka zaczyna mieć cechy kryminału połączonego z thrillerem. I jak już akcja się rozwinęła, gdy już pojawiłą się zagadka - wtedy trudno mi było się od lektury oderwać. Sama próbowałam analizować, zgadywać. Miałam kilka typów, które jednak się nie potwierdziły, a zatem punkt dla autora:)

Ogólnie, pomimo przydługiego wstępu, książka mi się podobała. Dlatego sięgnełam po kolejną część, o której za chwilę:)

czwartek, 5 maja 2011

Mała Ikar



Helen Oyeyemi
"Mała Ikar"
Wydawnictwo WAB 2007

Kilkuletnia Jessamy jest dzieckiem specyficznym - wycofana, stroniąca od innych, najchętniej przesiadująca w ukryciu, w szafie.
Podczas podróży do Afryki, skąd pochodzi jej matka, Jess poznaje dziwną dziewczynkę - Tilly Tilly. Dziwczynki zaprzyjaźniają się tak mocno, że Tilly Tilly podąża za Jessy do Anglii, gdzie zamieszkuje wraz ze swoimi rodzicami. Problem w tym, że nikt, oprócz Jessamy nie widzi Tilly Tilly i nawet sama Jess zaczyna podejżewać, że Tilly Tilly po prostu nie istnieje. Bawią się jednak razem tak dobrze, że Jess nie rozstrząsa tej sprawy.

Dziewczynka wciąż jednak sprawia problemy wychowawcze, ciągle stoi na uboczu (przyjaźniąc się tylko z wyimaginowaną Tilly). Na stres reaguje krzykiem, co sprawia, że zarówno nauczyciele, jak i rodzice załamują ręcę. Zostaje wysłana na terapię, gdzie zaprzyjaźnia się z córką terapeuty. Tilly staje się zazrosna o tę przyjaźń.

To tyle z fabuły, bo nie chcę zdradzać szczegółow, tym bardziej, że książka jest tajemnicza i mocno wciąga. Mimo że główna bohaterka ma 8 lat, wcale nie jest to powieść dla dzieci, a raczej zdecydowanie nie dla dzieci. Mroczna, fascynująca, doskonale dopracowana, bardzo ciekawa. Jest w niej i świat, który znamy, i świat pełen afrykańskich woodu, kultury dla nas obcej. Przenikanie się dwóch światów, dwóch kultur, siła rodziny i korzeni, ale i poczucie braku, straty gdy ojciec bohaterki, wcześniej bardzo jej bliski, nagle zapada na depresję i przestaje być w jej życiu obecny. Bardzo dobra książki, polecam:)

czwartek, 28 kwietnia 2011

Aleja Bzów



Aleksandra Tyl
"Aleja Bzów"
Wydawnictwo Prozami 2010

Piękna książka. Okładka zachwycająca, bardzo dobrze dobrana do treści.
"Aleja Bzów" to historia Izabeli, młodej dziennikarki, która stara się właśnie o awans szefowej działu kultura. Lubiana przez kolegów, zaangażowana w swoją pracę ma całkiem realne szanse, aby go zdobyć. Niestety czarny charakter - Marta, siostrzenica aktualnego szefa działu robi wszystko, aby Izabela została skreślona z listy kandydatów do tego stanowiska. Izabeli nie jest łatwo, w dodatku w życiu prywatnym także idzie jak po grudzie - najlepsza przyjaciółka, w której Iza dotychczas miała oparcie, wyjeżdża, a ukochana babcia niebawem może stracić swój dom. Dom, w którym także i Izabela się wychowała. I tu właśnie dochodzimy do tytułowej Alei Bzów.
Przepiękne, pachnące bzami miejsce, wieś, stary zaniedbany pałac, z dużym ogrodem i niedziałającą fontanną. To tu Izabela zawsze regenerwała swoje siły, tu wracała, ten dom kochała. Tu czula się jak u siebie i właśnie z Aleją Bzów wiązała plany na przyszłość. Tymczasem pałac zostaje kupiony przez niejakiego Wiktora Morawskiego, którego Izabela z miejsca szczerze nienawidzi, nie dostrzegając z początku, iż on powoli staje się jej aniołem stróżem, pomagając z ukrycia w sprawach, w których Iza sama jest bezradna.
Problemy Izabeli schodzą na dalszy plan, gdy poznaje ona swoją sąsiadkę - Monikę, matkę chorego dziecka. To właśnie Monika otwiera Izabeli oczy, pokazując jej, że są ludzie którzy naprawdę mają duże prolemy. Że nie ma nic ważniejszego niż zdrowie i życie. Z całą resztą można sobie jakoś poradzić.

To tak w skrócie, choć mogłabym pisać o tej książce więcej, tak bardzo mi się podobała.
Cenię w autorce to, że potrafi stworzyć wykreowany świat tak, jakbyśmy go znali. Bohaterowie są z krwi i kości, doskonale zarysowani, różnorodni, ale też realni. Poza tym, pomimo iż powieść nie jest romansem to Aleksandrze Tyl udało się spowodować u mnie, tak jak u Izabeli, mocniejsze bicie serca:) Wątek miłosny poprowadzony jest w tle, bardzo delikatnie, a jednak to wystarczyło, aby postawić wyczekiwaną przeze mnie kropkę nad i w tej powieści.
Czekam na kontynuację!!! :) :) :)



wtorek, 12 kwietnia 2011

Dom na Zanzibarze



Dorota Katende
"Dom na Zanzibarze"
Wydawnictwo Otwarte, 2009

Historia prawdziwa, opowiadająca o Polce, która zakochana w Afryce postanawia związać się z nią na stałe.

Dorota - autorka, a zarazem główna bohaterka, pierwszy raz wyjeżdża do Afryki pod wpływem książki "Pożegnanie z Afryką". Nie jest już młodą siksą, ale kobietą po przejściach - rozwódką wychowującą dwójkę dzieci. Pomimo tego, że okoliczności wcale tej podróży nie sprzyjają, to ona decyduje się zrealizować swoje marzenie. Na miejscu okazuje się, że marzenie prowadziło ją do przeznaczenia - odczuwa ogromną więź z Afryką, w której się znalazła, czuje, że to właśnie jest jej miejsce na Ziemi.
Dorota wraca do Afryki kilkakrotnie, zakładając w Polsce biuro podróży, umożliwiające rodakom odbycie safari.
Niestety nie jest jej łatwo - biuro z początku nie przynosi oczekiwanych profitów, pieniedzy brakuje na wszystko, komornik zajmuje dom. W dodatku rozpada się kolejny związek. Nic tylko usiąść i płakać.
Ale Dorota się nie poddaje. Sukcesywnie realizuje swój plan. W końcu przychodzi sukces. Interes zaczyna się kręcić, coraz większa liczba osób korzysta z usług jej biura.
Gdy Dorota, za namową koleżanki, kupuje dom na Zanzibarze, wydaje się, że wszystkie marzenia się spełniły. I choć kolorowa rajska wyspa po bliższym poznaniu już taka rajska nie jest, to Dorota stara się dostosować do obyczajów tubylców, stara się być jedną z nich. Mimo że nie do końca się to udaje, to życie na Zanzibarze daje jej wytchnienie, oddech po życiu w Polsce (gdzie oczywiście również pomieszkuje ze względu na pracę i dzieci). Daje jej również coś, czego sie nie spodziewała - miłość.

Bardzo podobała mi się ta książka. Podobała mi się autorka.
Poza tym to świetna reklama jej biura podróży. Piszę to w pozytywnym słowa znaczeniu - kiedy będzie mnie stać na podóż do Zanzibaru (który oczywiście chciałabym po tej lekturze zobaczyć), to na pewno pierwsze kroki skierowałabym do biura Doroty Katende:)

środa, 6 kwietnia 2011

Moja Les



Zofia Staniszewska
"Moja Les"
Wydawnictwo Prószyński Media 2010

Pierwsza polska les story... Skoro przeczytałam "Lubiewo", nie wypadało pominąć "Mojej Les". Chociaż przyznaję, że przy Witkowskim Staniszewska wypada raczej blado. Może więc nie powinno się tych dwóch książek czytać jedna po drugiej. Siłą rzeczy nasuwają się porównania i nic na to nie poradzę.

"Moja Les" opowiada historię dwój lesbijek - Miłki i Doroty. Kobiety razem mieszkają, wychowując dwie córeczki Miłki (z poprzedniego jej związku z mężczyzną). Pragną mieć jednak również swoje dziecko - brakuje tylko plemnikodawcy.

Książka napisana jest bardzo ciepłym, kobiecym językiem. Trochę z początku przeszkadza poprzestawiany szyk zdań - nadający nadmiernej poetyckości. Po pewnym czasie jednak można się przestawić na taki styl i przestaje on razić.
To, czego mi brakowało - odniosę się do Witkowskiego - to naturalnej niewymuszonej lekkości - tego czegoś, co sprawia, że czytamy z zainteresowaniem i lubimy bohaterów. Milkę i Dorotę można oczywiście polubić, ale gdzieś w podświadomości czułam, że są to postaci wykreowane. Z "Mojej Les" nie dowiedzialam się niczego nowego o lesbijkach. Autorka potraktowała temat zbyt ogólnikowo, zbyt sreotypowo jak na oczekiwania względem "pierwszej polskiej les story". Dodać trzeba, że Staniszewska lesbijką nie jest - a zatem tematu znać od "środka" nie może, tak jak Witkowski. I być może to jest właśnie jedna z przyczyn, dlaczego książka nie rzuca na kolanach - brakuje w niej prawdy.
Patrząc jednak z innej perspektywy - odrzucając porównania oraz hasła marketingowe - książka czytana jako powieść o miłości dwóch lesbijek jest calkiem przyjemna. Ciepła, nasycona emocjami, kobieca po prostu.

środa, 16 marca 2011

Lubiewo



Michał Witkowski
"Lubiewo"
Korporacja Ha!Art 2006

Swojego czasu moja koleżanka dość mocno skrytykowała tę książkę, mówiąc iż jest obleśna, mnóstwo w niej wulgaryzmów, po prostu beznadziejna. I dlatego nie sięgałam po nią, w końcu zawsze jest coś ciekawego do czytania, nie trzeba czytać wszystkiego.
W końcu jednak "Lubiewo" wpadło w moje ręce i cóż...
Jestem zachwycona! Rewelacyjna książka! Owszem, pełno w niej wulgaryzmów, ale są one jak najbardziej na miejscu, nie wyobrażam sobie tego typu prozy wygładzonej, jak w serialach TV:)
Książka opowiada o gejach, którzy żyli w czasach, gdy pojęcie homoseksualizmu wypierane było daleko na margines. Wcześniej tzw. cioty, pedały, szukające wrażeń po parkach i szaletach miejskich.
Wbrew pozorom, choć opisy czasami faktycznie bywają dość drastyczne, czy jak to nazwała moja kupela -obleśne, a język mocny, to obraz środowiska, jaki wytworzył Witkowski jest ciepły, często okraszony humorem, co sprawia, że na bohaterów patrzymy z sympatią.
Cieszę się, że jednak przeczytałam tę książkę, czasem nie warto ufać opiniom koleżanek:)
Nawet drobne literówki w tekście mi nie przeszkadzały, tak dobrze się czytało!
I naprawdę, wcale nie jest beznadziejna, obleśna tylko prawdziwa!

czwartek, 3 marca 2011

Presja czytania

Niedawno zaczęłam porównywać ilość moich wpisów z ilością wpisów na innych, czytanych przeze mnie blogach. Oczywiście, zakładając blog chciałam po prostu dzieliś się wrażeniami z przeczytanych książek, rozmawiać o nich z innymi. Wcześniej, zaglądając na blogi książkowe czerpałam z nich informacje, nie zastanawiając się nad ilością czytanych przez blogerów książki. Ale teraz, odkąd sama piszę recenzje, złapałam się na tym że dokonuję porównań i wychodzę na tle innych blogów blado. Czytam mniej więcej książkę tygodniowo, bo takie jest właśnie moje tempo czytania - głównie w autobusie w drodze do pracy, czasami wieczorem w wannie lub przed snem. Oprócz czytania książek lubię też pójść do kina czy do teatru, dlatego wolny czas dzielę pomiędzy różne segmenty kultury czy rozrywki.
Myślę, że inni podobnie, a może się mylę? Zastanawiam się, w jakim tempie wy czytacie? Czy czytacie dokładnie? Czy pomijacie duże fragmenty, żeby przeczytać jak najszybciej i umieścić recenzję na blogu?
Oczywiście ja nie mam zamiaru zmieniać swojego tempa czytania, ale złapałam się na tym, że zaczynam odczuwać presję, gdy jakąś książkę czytam bardzo długo. Mam nadzieję, że to stan przejściowy. Nie mówiąc już o tym że nie śledzę aż tak dokładnie nowości, a zauważyłam że na blogach głównie nowości się pokazują. Jak znajdujecie na to wszystko czas?

czwartek, 24 lutego 2011

Kwiat pustyni



Waris Dirie
"Kwiat pustyni"
Świat Książki, 2010

Kolejna prawdziwa historia, tym razem Waris - somalijki, która jako trzynastolatka ucieka z domu po tym jak dowiaduje się, że ma zostać wydana za mąż, za starca (zapłacił). Waris przemierza pustynię, aby dostać się do Mogadiszu. Stamtąd udaje jej się wyjechać do Londynu, gdzie przez wiele lat pracuje jako służąca - nie ma nawet okazji poznać języka, traktowana jest niemal jak niewolnica. Potem, na skutek przypadku, gdy zauważa ją światowej sławy fotograf, jej życie zaczyna się zmieniać. Waris staje się wziętą modelką.
Historia niczym z bajki? Z pozoru tak, ale z pewnością nie jest to historia banalna, bo i autorka tej historii jest nietuzinkową osobą. Pomimo olbrzymiego sukcesu, jaki odniosła, wykorzystała swoją sławę w niezwykłym celu - opowiedziała ludziom o sobie, odkrywając brutalną prawdę na temat obrzezania kobiet (kilkuletnich dziewczynek!) w Somalii. Ta wiekowa tradycja każe okaleczać dziewczynki, wycinając im genitalia i zaszywając pochwę po to, aby zachowały czystość aż do ślubu. Wtedy dopiero małżonek może - przy użyciu ostrego narzędzia - je "rozpruć", by wejść w żonę.
Opisy tego rytuału są tak obrazowe, że co chwila przechodziły mnie dreszcze odrazy, współczucia, nawet współodczuwanego strachu. Wiele razy przy tej książce płakałam - jest naprawdę przejmująca, trudno powstrzymać emocje. Bardzo ciekawa jestem filmu, choć już raczej nie leci w kinach, ale może to i lepiej, bo znów bym się pewnie poryczała.

środa, 16 lutego 2011

Dni Trawy




Philip Huff
"Dni trawy"
Wydawnictwo Dobra Literatura 2010

Tym razem historia prawdziwa - historia Bena, nastolatka, który wprowadza nas w świat do bólu prozaiczny, świat, który mógłby być naszym światem. Nie ma tu wymyślnych wydarzeń, nierealnych bohaterów. Jest za to chłopak, który mógłby być naszym sąsiadem/kuzynem/kolegą z klasy.
Tytuł nawiązuje do palenia trawki, bo tej właśnie czynności oddaje się często główny bohater. Razem ze swoim przyjacielem odpływają w świat marzeń i muzyki (szczególnie bitelsów). W domku na drzewie mają swój azyl, gdzie kreują wspaniałą przyszłość, jaka ich czeka (Ben pragnie zostać gitarzystą). Muzyka jest w tej książce obecna niemal na każdym kroku. Jest tak namacalna, że miałam ochotę wyszukać w internecie wymienione przez autora kawałki i posłuchać ich, żeby wiedzieć, co nucił Ben, co go inspirowało. Jednak "Dni trawy" to nie tylko książka o trawie i o muzyce. Jak dla mnie to książka o samotności w rodzinie, o zagubieniu i poszukiwaniu własnej drogi.
Ben w końcu trafia do kliniki, tam starają się go wyciągnąć z nałogu. Oczywiście, można uleczyć nadpalone trawą ciało. Czy jednak da się uleczyć nadpaloną duszę? To pytanie oczywiście retoryczne, nie oczekuję odpowiedzi. Zadałam je, żeby pokazać iż książka nie jest wcale jednoznaczna. Ta opowieść kryje w sobie więcej, niż pozornie można by przeczytać w zadrukowanych kartkach.

piątek, 11 lutego 2011

Aleja Bzów


Właśnie dowiedziałam się z bloga u Sabinki, że ukazała się nowa książka Aleksandry Tyl "Aleja Bzów". Poprzednia książka tej autorki bardzo mi się podobała, dlatego już nie mogę się doczekać kiedy i tę przeczytam. Pewnie jutro pobiegnę do księgarni, bo jestem w gorącej wodzie kąpana. Chociaż powinnam dać sobie na wstrzymanie, bo od Sabinki trafiłam na blog Izuś która organizuje u siebie candy i można wygrać tę książkę. Zapisalam się do losowania, może się uda:-)

candy - do wygrania Aleja Bzów!

Tak to jest, jak człowiek w taką paskudną pogodę zatopi się w lekturach, które wcześniej kupił na zapas i nie wyściubia nosa na świat i na nowości, które się ukazują. Ciekawa jestem, czy wy też tak macie, że kupujecie za jednym zamachem kilka książek i boży świat was nie interesuje, czy raczej przeglądacie na bieżąco nowinki? Ja zazwyczaj przeglądam co się ukazuje w księgarniach, ale teraz jest tak ponuro, że zalegam w łóżku z książkami i nic mnie nie interesuje. Zimą jestem psem kanapowcem:-)

sobota, 5 lutego 2011

Klara



Iza Kuna
"Klara"
Świat Książki 2010

W końcu i mnie dopadła "Klara". Różne recenzje czytałam, większość niepochlebnych. Dlatego właśnie ciekawa byłam tej książki. Kiedy więc koleżanka oddała mi ją (nie pożyczyła, ale właśnie oddała, chcąc się pozbyć), chętnie przygarnęłam sierotkę:)
No cóź, przyznać trzeba, że czyta się szybko. Tekstu dużo nie ma, więc w zasadzie jedna kąpiel i z głowy. I to główny plus tej książki, że szybko wlatuje. Minus taki, że szybko też wylatuje. Faktycznie, coś w tym jest, że ta pozycja nie zdobywa dobrych recenzji. Rzeczywiście jest krzykliwa, dołująca, z mocno przerysowaną bohaterką.
Z drugiej jednak strony przez ten chaos, krzyk, napięcie wyłania się obraz pustki i samotności na siłę próbowanych przez Klarę zakleić. To wódką, to kochankiem, to pozornymie zachowanymi relacjami z matką czy przyjaciółmi. Obraz tragiczny, smutny, ale też w pewnym stopniu prawdziwy - może lepsza dignoza - futurystyczny. Bo chyba właśnie w tym kierunku zmierzamy: pustki emocjonalnej, braku prawdziwych głębokich więzi, uczuć.
Myślę, że w ten właśnie sposób można odczytywać "Klarę", choć może doszukuję się po prostu na siłę jakiegoś w ogóle przekazu. Książka jest mocno depresyjna, naszpikowana wulgaryzmami, wykrzyknikami, ma się ją ochotę odłożyć i już do niej nie wracać. I właściwie to wcale nie jest taki zły pomysł, by przeczytać i szybko się jej pozbyć:)

wtorek, 25 stycznia 2011

Każdy dom potrzebuje balkonu



Rina Frank
"Każdy dom potrzebuje balkonu"
Wydawnictwo Otwarte 2009

Interesująca, ciepła historia którą niestety przez styl pisania (lub kiepskie tłumaczenie) musiałam przemęczyć. Nie znoszę takich sytuacji, gdy książka - jej fabuła mi się podoba i jestem ciekawa, jak potoczą się losy jej bohaterów, ale język którym dana powieść została napisana utrudnia jej czytanie i zrozumienie. Podobne wrażenia miałam, czytając "Lawendowy pył". Tam jednak były trzy autorki, tutaj jest jedna, a i tak się gubiłam czasami, nie mówiąc o tym że książka napisana jest po prostu niezgrabnie, jakoś tak topornie, a szkoda, bo historia naprawdę mogłaby poruszyć serca.
"Każdy dom potrzebuje balkonu" to historia młodej Żydówki, pochodzącej z Rumunii, a mieszkającej wraz z rodzicami i siostrą w Hajfe, w biednej dzielnicy, gdzie wszyscy sąsiedzi się znają (balkon jest oknem na podwórko, ale i sposobem na komunikację między ludźmi). Dziewczyna zakochuje się w Hiszpanie (tak go nazywa, bo jest on Żydem, którego rodzina mieszka w Barcelonie). Narzeczony jest bogaty, Rina wychodzi za niego za mąż i przeprowadza się do Barcelony. Tam nie potrafi się odnaleźć - zupełnie inny styl życia, komfort i pieniądze, zamiast sprawiać jej przyjemność, stają się kulą u nogi. Gdy więc zachodzi w ciążę, namawia męża, aby przeprowadzili się d Hajfy, by mogła wychowywać dziecko w swoich rodzinnych stronach. Tak też robią.
Książka jest ciepła, wzruszająca, i choć dzieje się w Izraelu, to przywołuje wspomnienia dawnej Polski, gdzie też nic nie było, gdzie też dostawało się paczki z Ameryki. Pomimo tego, że ja tych czasów aż tak dobrze nie pamiętam, właściwie znam je tylko z opowieści rodziców, to jednak tak właśnie je sobie wyobrażałam. Czytając ją udało mi się uśmiechać, ale i uronić łezkę, myślę więc, że pomimo tego, że nie odpowiadał mi styl, to jednak przebiłam się przez niego, odnajdując treść i to, co autorka chciała w swojej książce przekazać:)

piątek, 14 stycznia 2011

Lato



J.M. Coetzee
"Lato"
Wydawnictwo Znak 2010

"Lato" to powieść z elementami autobiograficznymi. Powieść niezwykła, bo ukazująca samotność i wyobcowanie, tak często przewijające się w innych powieściach Coetzee.
W tej książce Coetzee uśmierca samego siebie - jednym z narratorów jest dziennikarz, który po śmierci Coetzeego (która w powieści już nastąpiła) pragnie napisać jego biografię, obejmującą kilka najważniejszych lat życia pisarza.
Na autora patrzymy więc okiem osób, które wywarły na niego jakiś wpływ w ciągu życia (w większości kobiet). To splecione ze sobą historie, składające się na spójny obraz: człowieka wyobcowanego, pisarza, samotnika niepotrafiącego okazywać swoich uczuć i emocji. Człowieka, niepotrafiącego zawalczyć o miłość.
Na ile prawdziwe jest to oblicze, trudno powiedzieć. Zastanawiałam się nad tym co chwila podczas lektury. W ogóle można zadać sobie pytuanie, na ile autobiografie przedstawiają prawdziwe oblicza, a na ile są kreacją. Niemniej jednak Coetzee nie wygładza, a przynajmniej sprawia takie wrażenie, że nie wygładza swojego życia. Wręcz przeciwnie - odsłania siebie, jako mężczyznę mało atrakcyjnego, mało męskiego, nieporadnego, miejscami śmiesznego (lecz nie w tym rubasznym, pozytywnym sensie - śmieszość ta jest raczej gorzka, wynikająca z jego nieprzystosowania do życia i swiata).
Bardzo podobala mi się ta książka. Kupując ją, nie wiedziałam, że jest to trzecia już pozycja autobiograficznej trylogii. Na pewno sięgnę po poprzednie oraz po inne książki tego autora.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Hańba



J.M. Coetzee
"Hańba"
Wydawnictwo Znak, 2009

To, co w tej książce poruszyło mnie najbardziej, to uderzająca samotność i wykluczenie.

David Lurie to ponad pięćdziesięcioletni wykładowca literatury, rozwodnik. Uwikłany romans ze swoją uczennicą świadom jest wszelkich możliwych konsekwencji. Kiedy więc rzecz się wydaje i  David staje przed sądem uczelnianym oskarżony o molestowanie, ze spokojem przyjmuje wyrok: winny. W tej jednej chwili traci wszystko: pracę, spokój, szacunek. Wyjeżdża z Kapsztadu na farmę, gdzie mieszka jego dawno niewidziana córka, Lucy. Tam życie toczy sie zupełnie inaczej, ludzie mają inne problemy, rządzą się również innymi prawami. David nie potrafi się przystosować, nie potrafi znaleźć ze swoją córką porozumienia, nie rozumie jej wyborów. Gdy mimowolnie staje się świadkiem a zarazem ofiarą brutalnego napadu podczas którego Lucy zostaje zgwałcona, próbuje poradzić sobie z tym problemem w sposób mu znany - zgłosić na policję, ukarać sprawców. Okazuje się jednak, że Lucy widzi to wszystko inaczej, to zresztą nie pierwszy raz gdy taka napaść ma miejsce. Ona wie, że życie w miejscu które sobie do życia obrała tak właśnie wygląda, godzi się na to i nie chce uciekać.
David tymczasem pod wpływem tych wydarzeń dojrzewa do tego, aby stanąć twarzą w twarz z rodziną swojej studentki. Wraca do Kapsztadu, by prosić o wybaczenie i tym samym choć w części wynagrodzić wyrządzoną krzywdę.

"Hańba" to niezwykle poruszająca książka. Napisana bezpośrednim, oszczędnym językiem, ale przez to mocna i wymowna. Tytułową hańbę możemy odczytywać na wiele sposobów, odnieść ją do kilku bohaterów, a nawet grup społecznych. Przede wszystkim zaś książka skłania do refleksji nad tym, jak bardzo sami siebie nie znamy, jak często dopiero dramatyczne wydarzenia pozwalają nam zajrzeć wgłąb siebie.