poniedziałek, 20 grudnia 2010

Książę Mgły



Carlos Ruiz Zafon
"Książę Mgły"
Wydawnictwo Muza 2010

Kolejne rozczarowanie. Nie z winy Zafona, lecz z mojej. Zamiast przeczytać opis książki, jakieś informacje o niej, to kupiłam w ślepo, bo Zafon. Niestety, ta pozycja to nie mój przedział wiekowy. Gdybym miała jakieś 10 lat mniej, to może, chociaż chyba i tak Harry Potter jest bardziej wciągający.

"Książę Mgły" to książka, w której główny bohater Max (trzynastolatek) przeprowadza się wraz z rodzicami i dwiema siostrami do małej nadmorskiej miejscowości. Jego ojciej kupuje dom, który wcześniej należał do lekarza, a któremu to lekarzowi utopił się syn. Max w domu, a szczególnie w ogrodzie nieopodal, gdzie stoją dziwne posągi, wyczuwa jakąś tajemnicę. Wraz z nowopoznanym przyjacielem Rolandem oraz swoją siostrą Alicją postanawiają ową tajemnicę rozwikłać. Czytelnik tajemnicę rozwikłuje niestety w połowie książki, co psuje zabawę, a przynamniej w moim przypadku tak było.
Cała powieść to raczej lekka historyjka dla dzieci spragnionych strachów, czyta się szybko, raczej nie wywołuje zbyt wielkich wypieków.
No cóż, myślałam że "Marina" jest pierwszą powieścią tego autora, okazuje się, że jest nią "Książę Mgły". Jak widać Zafon mocno ewaluował, bo wychodząc od takich właśnie hidtoryjek napisał wspaniały "Cień wiatru" i "Grę Anioła". Mam nadzieję, że nie zechce wracać do początków i spod jego pióra wyjdą jeszcze jakieś fascynujące powieści dla dorosłych...

piątek, 17 grudnia 2010

Zamówienie z Francji



Anna J. Szepielak
"Zamówienie z Francji"
Wydawnictwo Novae Res 2010

Po tę książkę zdecydowałam się sięgnąć zachęcona pozytywnymi opiniami na które natknęłam się w sieci. I rzeczywiście książka fajnie się zaczyna, pierwsze rozdziały zaostrzyły mój. Niestety, im dalej w las, tym bardziej zaczynałam się zastanawiać, czy tej powieści nie napisała 15-latka dla innych 15-latek? Pomimo tego, że główna bohaterka jest osobą dorosłą i cała rzecz wśród osób dorosłych się dzieje, to styl pisania i fabuła w mojej ocenie jest bardzo infantylna. Tak, jakby autorka wymyśliła sobie coś w głowie i pojechała łatwizną.
Główna bohaterka - Ewa, fotograficzka dostaje zlecenie (z Francji, wiadomo), ale nie dlatego, że jest super fotografem, tylko dlatego, że tak wymyśliła sobie to zleceniodawczyni. I zabrała dziewczynę do Prowansji, do rodzinnej posiadłości, aby robiła zdjęcia reklamowe ich kwiaciarni. Na miejscu wszyscy mówią po polsku, więc nie ma problemu z dogadaniem się. Wszyscy tamtejsi Francuzi, nawet pracownice rzeczonej kwiaciarni posługują się naszym ojczystym językiem! Jest i wątek romantyczny: ogrodnik zakochuje się w Ewie. Jak można się domyślić, ogrodnik również mówi po polsku. I to nie byle jak, bo posługując się archaizmami. Pani Szepielak chyba mocno myślała, jak tu uwiarygodnić ten fakt i wymyśliła, że ów ogrodnik po prostu przy nauce korzystał z dorobku naszych narodowych wieszczów.
Ogólnie rzecz biorąc bardzo brakowało mi w tej książce wiarygodnych postaci. Rozumiem, że czasem można stosować takie upraszczające zabiegi, ale tutaj to już była przesada.
Cała rodzina w tej książce jest bardzo sprzeczna. Z jednej strony mają pieniądze, z drugiej ich nie mają. Z jednej strony babkę traktują jak guru, z drugiej każdy jest poniekąd odrębny. Takich nieścisłości jest mnóstwo i może dlatego w końcu zaczęły mnie one irytować.
Nie wiem, może po prostu czytając inne recenzje, zbyt wiele oczekiwałam, spodziewałam sie czegoś innego. Lubię literaturę kobiecą, lubię ciepłe historie, ale jednocześnie lubię gdy akcja osadzona jest w konkretnych, w miarę realnych warunkach. Tu tego zabrakło. Już chyba wolałabym, żeby oni wszyscy mieszkali w Polsce, na jakiejś malowniczej wsi. Wyszłoby na to samo, a przynajmniej problem języka by odpadł:)

wtorek, 14 grudnia 2010

Czy książki są drogie?

Oto dziś mój pierwszy wpis po chorobie, okropnym, ciągnącym się w nieskończoność przeziębieniu. Tak to jest, jak się chodzi bez czapki:)
Polegiwanie w łóżku ma jednak te dobre strony, że można bez stresu czytać kolejne książki:)
Od wczoraj co prawda nadrabiam zaległości w pracy po zwolnieniu, ale w wolnej chwili będę wrzucać recenzje. Tymczasem temat mam na dziś mało recenzyjny, a bardziej praktyczno-książkowy. Otóż w czasie choroby odwiedziła mnie koleżnka, która wybierając sobie z mojej półki pozycje do przeczytania, jak zwykle marudziła, że książki są taaaakie drogie.
Ja się pytam? A co nie jest drogie?
Bilet do kina - ok. 30zł,
Bilet do teatru od 60zł w górę (wejściówki można kupić za 20, ale nie ma gwarancji, że będzie miejsce siedzące),
Płyty - ok 50zł,
Filmy dvd? (nie wiem, bo nie kupuję)
Obiad w restauracji - ok 60zł/os (bez przystawek i drinków)
itp. itd.

Jak widać średnia cena książki (ok. 30zł) to wcale nie jest wielki wydatek w porównaniu z innymi rozrywkami. A książkę w przeciwieństwie do filmu w kinie możemy odstawić na półkę i za jakiś czas przeczytać ją ponownie (w tej samej cenie).
Ja uważam, że ceny książek są normalne. Nie wiem, na ile wzrosną ceny, kiedy wejdzie podatek vat, o którym tak ostatnio się trąbi. Ale wiem jedno: można tak zagospodarować swoim budżetem, że starczy i na książki, i na teatr, a i na wyjście do restauracji czasem zostanie. Fakt, czasem zaciskam pasa i nie kupuję sobie batoników czy ciastek (jak kiedyś wyliczyłam to te najdrobniejsze kwoty najbardziej mi pensję zżerają, bo są najmniej widoczne, tu złotówka, tam 2 złote i robi się niezła górka), ale mam z tego podwójny pożytek: zaoszczędzoną w ten sposób kasę mogę wydać na coś pożyteczniejszego i rozwijającego, a poza tym nie tyję:)