piątek, 17 grudnia 2010

Zamówienie z Francji



Anna J. Szepielak
"Zamówienie z Francji"
Wydawnictwo Novae Res 2010

Po tę książkę zdecydowałam się sięgnąć zachęcona pozytywnymi opiniami na które natknęłam się w sieci. I rzeczywiście książka fajnie się zaczyna, pierwsze rozdziały zaostrzyły mój. Niestety, im dalej w las, tym bardziej zaczynałam się zastanawiać, czy tej powieści nie napisała 15-latka dla innych 15-latek? Pomimo tego, że główna bohaterka jest osobą dorosłą i cała rzecz wśród osób dorosłych się dzieje, to styl pisania i fabuła w mojej ocenie jest bardzo infantylna. Tak, jakby autorka wymyśliła sobie coś w głowie i pojechała łatwizną.
Główna bohaterka - Ewa, fotograficzka dostaje zlecenie (z Francji, wiadomo), ale nie dlatego, że jest super fotografem, tylko dlatego, że tak wymyśliła sobie to zleceniodawczyni. I zabrała dziewczynę do Prowansji, do rodzinnej posiadłości, aby robiła zdjęcia reklamowe ich kwiaciarni. Na miejscu wszyscy mówią po polsku, więc nie ma problemu z dogadaniem się. Wszyscy tamtejsi Francuzi, nawet pracownice rzeczonej kwiaciarni posługują się naszym ojczystym językiem! Jest i wątek romantyczny: ogrodnik zakochuje się w Ewie. Jak można się domyślić, ogrodnik również mówi po polsku. I to nie byle jak, bo posługując się archaizmami. Pani Szepielak chyba mocno myślała, jak tu uwiarygodnić ten fakt i wymyśliła, że ów ogrodnik po prostu przy nauce korzystał z dorobku naszych narodowych wieszczów.
Ogólnie rzecz biorąc bardzo brakowało mi w tej książce wiarygodnych postaci. Rozumiem, że czasem można stosować takie upraszczające zabiegi, ale tutaj to już była przesada.
Cała rodzina w tej książce jest bardzo sprzeczna. Z jednej strony mają pieniądze, z drugiej ich nie mają. Z jednej strony babkę traktują jak guru, z drugiej każdy jest poniekąd odrębny. Takich nieścisłości jest mnóstwo i może dlatego w końcu zaczęły mnie one irytować.
Nie wiem, może po prostu czytając inne recenzje, zbyt wiele oczekiwałam, spodziewałam sie czegoś innego. Lubię literaturę kobiecą, lubię ciepłe historie, ale jednocześnie lubię gdy akcja osadzona jest w konkretnych, w miarę realnych warunkach. Tu tego zabrakło. Już chyba wolałabym, żeby oni wszyscy mieszkali w Polsce, na jakiejś malowniczej wsi. Wyszłoby na to samo, a przynajmniej problem języka by odpadł:)

5 komentarzy:

  1. brzmi zwyczajnie i nieprawdopodonie jednoczesnie, a przeciez w prawdziwym zyciu bajki sie nie zdarzaja...

    OdpowiedzUsuń
  2. ja mam mieszane uczucia co do tej książki, mimo, że jeszcze jej nie czytałam :) Za to okładka bardzo mi sie podoba.

    OdpowiedzUsuń
  3. @dosia, bajki się zdarzają i w prawdziwym życiu czasem:) Ale bez przesady. W bajce też są jakieś prawdopodobieństwa. Tutaj trudno było uwierzyć w większość wydarzeń.

    @Aneta, okładka też mi się podoba:) No ale cóż, sama okładka nie zapewni ciekawej lektury:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też słyszałam wiele pozytywnych opinii,i bardzo chciałam tą książkę przeczytać:) Dobrze jest też znać drugi punkt widzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie czytam tę książkę i rozczarowuję się z każdą stroną coraz bardziej. Irytuje mnie kulawa polszczyzna Sophie - ale kulawa w taki sposób, jak to sobie wyobraża Polak. Cudzoziemcy nie robią takich błędów tak niekonsekwentnie. Przy opisie portretu praprapraprababki - założycielki rodu nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Cóż to za wiarygodny wizerunek, malowany 200 lat po śmierci głównej zainteresowanej, na podstawie opowieści potomnych i rodzinnego podobieństwa!
    Irytacji na pewno będzie więcej, jestem dopiero w 1/3 książki:(

    OdpowiedzUsuń