czwartek, 7 października 2010

Dziewczyna w złotych majtkach





Juan Marse
"Dziewczyna w złotych majtkach"
Wydawnictwo Znak 2010

Tym razem lektura z wyższej półki, choć temat nieszczególnie odkrywczy. Oto mamy starszego mężczyznę i młodą dziewczynę, a wokół nich erotyczne nici. To temat główny powieści, która przeplatana jest retrospekcjami głównego bohatera i one stanowią kolejną, odrębną historię. Te dwa nurty splotą się ze sobą pod koniec, zazębiając nawzajem i odkrywając przed bohaterem niezwykłą prawdę.
"Dziewczyna w złotych majtkach" nie jest książką trzymającą w napięciu, nie ma tu spektakularnych zwrotów akcji czy odkrywczych refleksji. Jest jednak napisana pięknym językiem, dzięki czemu czyta się ją z prawdziwą przyjemnością, pochłaniając niemal każde słowo. I choć można ją nazwać powieścią erotyczną, to dzięki wspomnieniom bohatera, na główny plan wysuwa się inny temat, a mianowicie próba wykreowania przeszłości, oczyszczenia sumienia, napisania autobiografii według własnego wyobrażenia minionych spraw - niekoniecznie zgodnie z prawdą.
Książka jest wspaniała i warta przeczytania. Jedyne co mi nie pasuje, to "prześliźnięcie się" autora po bohaterach, bez nadania im prawdziwych cech, przez co stają się niewyraźni. Weźmy chociaż przyjaciół Mariany, którzy w tej powieści występują licznie, ale zazwyczaj śpią, albo przemykają gdzieś w milczeniu. Mariana również nakreślona jest dość prosto: nie licząc pytań odnoszących sie do wspomnień wujka, zadaje ona mu wciąż te same bezpardonowe pytania: "obciągnąć ci?", "zwalić ci konia, wujku?". Pytania wyrwane z kontekstu i mocno kontrastujące z całym stylem. Szczególnie, że bohater nie komentuje ich w żaden sposób, nie ma nawet żadnych refleksji, jakby pytania takie były czymś zupełnie normalnym. Nie zapominajmy, że książka, choć w Polsce wydana dopiero teraz, napisana została ponad 30 lat temu. I tak jak wtedy zapewne szokowała, to dziś już nie powinna. A jednak szokuje. Jakoś strudno mi sobie wyobrazić, żeby dwudziestolatka, choćby nie wiem jak wyzwolona i szalona, pytała się swojego wuja, czy nie zwalić mu konia. I trudno mi sobie wyobrazić, by takie pytanie nie wywołało u zapytanego żadnej kompletnie reakcji.
Czy można więc powiedzieć, że Marse nie dopracował trochę swoich bohaterów? A może celowo chciał zastosować taki właśnie kompletnie wyrwany z rzeczywistości kontrast? Nie wiem. Ale przyznaję, że choć w oko kolą te wulgaryzmy, to cała książka warta jest przeczytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz