poniedziałek, 20 grudnia 2010

Książę Mgły



Carlos Ruiz Zafon
"Książę Mgły"
Wydawnictwo Muza 2010

Kolejne rozczarowanie. Nie z winy Zafona, lecz z mojej. Zamiast przeczytać opis książki, jakieś informacje o niej, to kupiłam w ślepo, bo Zafon. Niestety, ta pozycja to nie mój przedział wiekowy. Gdybym miała jakieś 10 lat mniej, to może, chociaż chyba i tak Harry Potter jest bardziej wciągający.

"Książę Mgły" to książka, w której główny bohater Max (trzynastolatek) przeprowadza się wraz z rodzicami i dwiema siostrami do małej nadmorskiej miejscowości. Jego ojciej kupuje dom, który wcześniej należał do lekarza, a któremu to lekarzowi utopił się syn. Max w domu, a szczególnie w ogrodzie nieopodal, gdzie stoją dziwne posągi, wyczuwa jakąś tajemnicę. Wraz z nowopoznanym przyjacielem Rolandem oraz swoją siostrą Alicją postanawiają ową tajemnicę rozwikłać. Czytelnik tajemnicę rozwikłuje niestety w połowie książki, co psuje zabawę, a przynamniej w moim przypadku tak było.
Cała powieść to raczej lekka historyjka dla dzieci spragnionych strachów, czyta się szybko, raczej nie wywołuje zbyt wielkich wypieków.
No cóż, myślałam że "Marina" jest pierwszą powieścią tego autora, okazuje się, że jest nią "Książę Mgły". Jak widać Zafon mocno ewaluował, bo wychodząc od takich właśnie hidtoryjek napisał wspaniały "Cień wiatru" i "Grę Anioła". Mam nadzieję, że nie zechce wracać do początków i spod jego pióra wyjdą jeszcze jakieś fascynujące powieści dla dorosłych...

piątek, 17 grudnia 2010

Zamówienie z Francji



Anna J. Szepielak
"Zamówienie z Francji"
Wydawnictwo Novae Res 2010

Po tę książkę zdecydowałam się sięgnąć zachęcona pozytywnymi opiniami na które natknęłam się w sieci. I rzeczywiście książka fajnie się zaczyna, pierwsze rozdziały zaostrzyły mój. Niestety, im dalej w las, tym bardziej zaczynałam się zastanawiać, czy tej powieści nie napisała 15-latka dla innych 15-latek? Pomimo tego, że główna bohaterka jest osobą dorosłą i cała rzecz wśród osób dorosłych się dzieje, to styl pisania i fabuła w mojej ocenie jest bardzo infantylna. Tak, jakby autorka wymyśliła sobie coś w głowie i pojechała łatwizną.
Główna bohaterka - Ewa, fotograficzka dostaje zlecenie (z Francji, wiadomo), ale nie dlatego, że jest super fotografem, tylko dlatego, że tak wymyśliła sobie to zleceniodawczyni. I zabrała dziewczynę do Prowansji, do rodzinnej posiadłości, aby robiła zdjęcia reklamowe ich kwiaciarni. Na miejscu wszyscy mówią po polsku, więc nie ma problemu z dogadaniem się. Wszyscy tamtejsi Francuzi, nawet pracownice rzeczonej kwiaciarni posługują się naszym ojczystym językiem! Jest i wątek romantyczny: ogrodnik zakochuje się w Ewie. Jak można się domyślić, ogrodnik również mówi po polsku. I to nie byle jak, bo posługując się archaizmami. Pani Szepielak chyba mocno myślała, jak tu uwiarygodnić ten fakt i wymyśliła, że ów ogrodnik po prostu przy nauce korzystał z dorobku naszych narodowych wieszczów.
Ogólnie rzecz biorąc bardzo brakowało mi w tej książce wiarygodnych postaci. Rozumiem, że czasem można stosować takie upraszczające zabiegi, ale tutaj to już była przesada.
Cała rodzina w tej książce jest bardzo sprzeczna. Z jednej strony mają pieniądze, z drugiej ich nie mają. Z jednej strony babkę traktują jak guru, z drugiej każdy jest poniekąd odrębny. Takich nieścisłości jest mnóstwo i może dlatego w końcu zaczęły mnie one irytować.
Nie wiem, może po prostu czytając inne recenzje, zbyt wiele oczekiwałam, spodziewałam sie czegoś innego. Lubię literaturę kobiecą, lubię ciepłe historie, ale jednocześnie lubię gdy akcja osadzona jest w konkretnych, w miarę realnych warunkach. Tu tego zabrakło. Już chyba wolałabym, żeby oni wszyscy mieszkali w Polsce, na jakiejś malowniczej wsi. Wyszłoby na to samo, a przynajmniej problem języka by odpadł:)

wtorek, 14 grudnia 2010

Czy książki są drogie?

Oto dziś mój pierwszy wpis po chorobie, okropnym, ciągnącym się w nieskończoność przeziębieniu. Tak to jest, jak się chodzi bez czapki:)
Polegiwanie w łóżku ma jednak te dobre strony, że można bez stresu czytać kolejne książki:)
Od wczoraj co prawda nadrabiam zaległości w pracy po zwolnieniu, ale w wolnej chwili będę wrzucać recenzje. Tymczasem temat mam na dziś mało recenzyjny, a bardziej praktyczno-książkowy. Otóż w czasie choroby odwiedziła mnie koleżnka, która wybierając sobie z mojej półki pozycje do przeczytania, jak zwykle marudziła, że książki są taaaakie drogie.
Ja się pytam? A co nie jest drogie?
Bilet do kina - ok. 30zł,
Bilet do teatru od 60zł w górę (wejściówki można kupić za 20, ale nie ma gwarancji, że będzie miejsce siedzące),
Płyty - ok 50zł,
Filmy dvd? (nie wiem, bo nie kupuję)
Obiad w restauracji - ok 60zł/os (bez przystawek i drinków)
itp. itd.

Jak widać średnia cena książki (ok. 30zł) to wcale nie jest wielki wydatek w porównaniu z innymi rozrywkami. A książkę w przeciwieństwie do filmu w kinie możemy odstawić na półkę i za jakiś czas przeczytać ją ponownie (w tej samej cenie).
Ja uważam, że ceny książek są normalne. Nie wiem, na ile wzrosną ceny, kiedy wejdzie podatek vat, o którym tak ostatnio się trąbi. Ale wiem jedno: można tak zagospodarować swoim budżetem, że starczy i na książki, i na teatr, a i na wyjście do restauracji czasem zostanie. Fakt, czasem zaciskam pasa i nie kupuję sobie batoników czy ciastek (jak kiedyś wyliczyłam to te najdrobniejsze kwoty najbardziej mi pensję zżerają, bo są najmniej widoczne, tu złotówka, tam 2 złote i robi się niezła górka), ale mam z tego podwójny pożytek: zaoszczędzoną w ten sposób kasę mogę wydać na coś pożyteczniejszego i rozwijającego, a poza tym nie tyję:)

czwartek, 25 listopada 2010

Listy na wyczerpanym papierze



Agnieszka Osiecka
Jeremi Przybora
"Listy na wyczerpanym papierze"
Wydawnictwo Agora 2010


Na tę książkę polowałam od kilku tygodni. Bez skutku. Brak w księgarniach, trzeba czekać aż zostanie wznowiona. Gdy więc zobaczyłam ją na półce u przyjaciółki, która zresztą była w trakcie czytania, byłam skłonna ją wykupić, wykraść, ogólnie rzecz biorąc zdobyć natychmiast. Przyjaciółka okazała się wyrozumiała i książkę potulnie pożyczyła. Najwyraźniej zachłanny błysk w moim oku podziałał na nią motywująco:)
Skąd taka zachłanność u mnie? Ano stąd, że lubię i Osiecką, i Przyborę. Nie wiedziałam, że coś ich łączyło. Tym bardziej więc na wieść o książce moja ciekawość, ale i rządza przeczytania ich nieznanych, prywatnych tym razem tekstów została rozbudzona niemal do czerwoności.
Nie zawiodłam się. Listy są po prostu przepiękne. To prawdziwe listy, prawdziwe zawarte w nich uczucia. Słowa, jakimi obecnie chyba już kochankowie nie rozmawiają.
Jak cudownie było się zatopić, poczuć tę ogromną poetycką namiętność. Nie da się ich czytać w biegu, w roztargnieniu, potrzeba spokoju, aby odczuwać wszystkie te emocje. Miłość w każdych jej fazach:  flirtowanie, zauroczenie, romansowanie, zakochanie, miłość, aż po rozpad niestety, wzajemne żale i pretensje, wreszcie koniec.
Listy pisane są nie tylko prozą, ale i wierszem. każdą formę czytało mi się równie dobrze. Nie traktują tylko o miłości. Są zapisem również zwykłej prozy życia, wymianą poglądów, wzajemnych ocen.
Wspaniała pozycja, pozwalająca cieszyć się subtelnym przepięknym językiem, pozwalająca podejrzeć przez chwilę osobiste wyznania dwojga wspaniałych artystów. To pozycja, którą przeczytałam z wypiekami na twarzy i wiem, że choć już przeczytana, to niestety pożyczona i muszę ją oddać. A zatem znów zamierzam na nią polować, by i na mojej półce miała swoje stałe miejsce:)

piątek, 19 listopada 2010

Naga



Izabela Szolc
"Naga"
Wydawnictwo Amea 2010


"Naga" to zbiór opowiadań dla których wspólnym mianownikiem jest kobiecość. Ale nie ta powierzchowna, ładna i pociągająca - raczej ta głęboko skrywana, często smutna i dramatyczna. 10 odsłon, 10 różnych historii, różnych aspektów kobiecości. Mamy tu więc transseksualistkę, mamy lesbijkę, mamy żonę, kochankę, narkomankę czy zakonnicę. Mamy kobietę zgwałconą, mamy kobietę samotną, mamy też kobietę która pragnie dokonać aborcji.
Jak widać bogate spektrum postaci, z których każda jest naga poprzez swoje emocje i szczerość z jaką się przed nami obnaża.
Każda z tych postaci czegoś poszukuje, każda czegoś pragnie. Niestety nie każda odnajduje w sobie tyle siły, aby te pragnienia zrealizować.
To nie jest wesoła przyjemna lektura. To książka po której człowiek pozostaje rozedrgany, szczególnie, gdy człowiek ten jest właśnie kobietą. Niemniej jednak uważam, że książka warta jest polecenia właśnie dlatego, iż stoi w opozycji do tego wszystkiego, czym karmią nas kolorowe pisma i cała popkultura. W "Nagiej" poznajemy kobiety prawdziwe, a nie sztucznie wykreowane, kobiety z krwi i kości, kobiety których wewnętrzne przeżycia pozwalają odkryć te aspekty kobiecości, o których na co dzień nie myślimy.

wtorek, 9 listopada 2010

Życie Pi



Yann Martel
"Życie Pi"
Wydawnictwo Znak 2003


Książkę tę dostałam jakiś czas temu w prezencie. I tak leżała, leżała, dojrzewała. Jakoś nie chciało mi się czytać o samotnie dryfującym kimś z tygrysem bengalskim na łódce. Moja wyobraźnia podpowiadała mi że to łzawa historia o niezwykłej przyjaźni człowieka to groźnego zwierza. Obydwaj tak sobie pływali, pływali, połączeni niezwykłym losem.

W końcu jednak dojrzałam do przeczytania tej powieści. Nie wiem, może to ta deszczowa leniwa pogoda tak mnie nastoiła:)
Przeczytałam i jestem pod wrażeniem! To nie jest ckliwa historia, ale pełna dramatyzmu opowieść o szesnastoletnim chłopcu, który na skutek katastrofy statku znajduje się na łodzi ratunkowej. Sam, w towarzystwie jedynie kilku ocalałych zwierząt (w tym właśnie tygrysa bengalskiego). Książka trzyma w napięciu, pomimo tego, że akcja w zdecydowanej większości rozgrywa się na oceanie, to nie brakuje tu zwrotów akcji i tego czegoś, co powoduje, że nie możemy się od niej oderwać. Powieść niezwykła, mamy tu bohatera, który stara się przeżyć w swoim mikroświecie - na łódce, ale i na oceanie w sytuacji w jakiej się znalazł. Bohatera, który uczepił się tego życia zarówno fizycznie (walczy o przetrwanie), jak i duchowo (kreując świat jaki go otacza na swój sposób). Doskonała ksiażka, którą polecam nie tylko na deszczowe dni. Najlepsze jest zakończenie, którego rzecz jasna nie zdradzę, ale które powoduje, że ksiażka staje się wielowymiarowa i daje do myślenia:)

poniedziałek, 8 listopada 2010

Po zmierzchu



Haruki Murakami
"Po zmierzchu"
Wydawnictwo Muza 2007

Jedna noc. Bezsenność. Tokio. Kilku bohaterów i kilka nachodzących na siebie wydarzeń. Murakami opisuje w "Po zmierzchu" świat widziany okiem kamery. Czytajac książkę, mamy wrażenie, że oglądamy film. To ciekawe doświadczenie, dobrze mi się czytało. Pomimo tego, że zdania są proste, niemal szkolne, to doskonale wpisują się w klimat książki - klatka po klatce, kadr po kadrze. Mamy tu więc dziewczynę, która zamierza spędzić noc w całodobowym barze, mamy chłopaka, który nocą miewa próby swojego zespołu. Mamy pracownice love hotelu i prostytutkę. Mamy wreszcie studentkę, która jako jedyna w tej powieści śpi - lecz śpi snem niezwykłym, w którym zatopiła się ponad dwa miesiące wcześniej.
"Po zmierzchu" to powieść nie tylko o życiu, które toczy się w nocy w wielkim mieście (alternatywnym do tego, które toczy się w dzień, lecz równie ciekawym), to przede wszystkim powieść o poszukiwaniu siebie, własnej tożsamości, o samotności i uczuciach, jakie możemy żywić do osób bliskich (siostra), a jednocześnie tak odległych, że niewiele o nich wiemy.
Czy Eri śpi rzeczywiście? Czy to tylko przenośnia autora, aby pokazać, jak odległe są światy dwóch sióstr.

Ponoć "Po zmierzchu" to najsłabsza pozycja Murakamiego. Może dlatego, że jest to książka do przeczytania na raz. Więcej nie ma po co do niej wracać. Niemniej jednak chętnie sięgnę po inne książki tego autora.

wtorek, 26 października 2010

Czarna Lista



Aleksandra Marinina
"Czarna Lista"
Wydawnictwo WAB 2010


Pierwszy raz chwyciłam za rosyjski współczesny kryminał. W zestawieniu z innymi zagranicznymi pozycjami miło było poczuć tak inny od "hollywoodzkiego" nasz słowiański klimat, począwszy od imion bohaterów ("Władik"), po warunki w jakich bohaterowie spędzają urlop nad Morzem Czarnym (wypoczynek u gospodarzy w przyciasnych pokojach, wspólną kuchnią i codziennym gotowaniem obiadów, zamiast rozbijania się po restauracjach).

Akcja rozgrywa się w nadmorskim kurorcie, gdzie wypoczywa ze swoją córką rozwiedziony milicjant, ów Władik. Władik po raz pierwszy od wielu lat udał się na długi urlop, ponieważ zaraz po powrocie do Moskwy zamierza zrezygnować ze służby w milicji. Nad morze wyjechał na prośbę swojej byłej żony - w miejscowości gdzie spędzają urlop odbywa się festiwal filmowy w którym uczestniczy jego była żona, która chce mieć pod okiem córkę (festiwal filmowy zresztą jest właśnie kluczowy, ponieważ z nim związane są wszystkie zbrodnie) Mimo że, jak częstokroć zaznacza glówny bohater, tylko udaje dobrą matkę a jej kontakty z córką ograniczają się do codziennego dostarczania kilogramów owoców. Sama córka zresztą to bardzo sprytna, uwielbiająca książki dziewczynka, która okazuje się mieć kluczowe znaczenie dla rozwikładania zagadki kryminalnej, w jaką zaangażował się jej ojciec. Książkę czyta się lekko i przyjemnie, chociaż nie porywa akcją i w pewnym momencie trochę już czułam się znudzona oczekiwaniem na to, kiedy znowu "coś" się wydarzy, podobnie jak czułam się trochę rozczarowana samym zakończeniem, którego nie będę oczywiście zdradzać:). Niemniej, książkę mogę polecić jako miłą odskocznię "zachodnich" superprodukcji, tym bardziej że przyjemny wakacyjny klimat w jakim znaleźli się główni bohaterzy towarzyszył mi przez całą lekturę:)

czwartek, 21 października 2010

Kukułka



Antonina Kozłowska
"Kukułka"
Wydawnictwo Otwarte, 2010


"Kukułka" to historia dwóch kobiet: Marty, mężatki, która choć zamożna i spełniona w pracy, to nie ma tego, na czym najbardziej jej zależy - dziecka (w przeszłości aborcja, potem kilka poronień) oraz Iwony, porzuconej przez męża matki dwójki dzieci, sprzątaczki, próbującej związać koniec z końcem.
Iwona, aby polepszyć swój  i dzieci byt, decyduje się zostać surogatką i urodzić dzieko Marcie i jej mężowi. Ciąża rozwija się prawidłowo, stosunki pomiędzy surogatką a rodzicami genetycznymi są właściwe, ale Iwona coraz bardziej przywiązuje się do maleństwa w brzuchu, w końcu decyduje się je zostawić.
Historia, jakich wiele? Niestety tak. Schemat obrabiany już przez filmowców, dziennikarzy czy w końcu Ewę Drzyzgę tym razem w odsłonie książkowej. Książka nudna i przewidywalna aż do bólu. Opisy osiedla, bloków, kobiet z dziećmi wloką się niemiłosiernie, jakby czytelnik był odludkiem mieszkajacym gdzieś w głuchej puszczy i nie wiedział, jak wygląda nowe osiedle w dużym mieście (nie apartamentowiec, nie - bo to być może nawet i zaciekawiło, ale zwykłe nowe, ogrodzone osiedle z parkingiem podziemnym). Wszelkie dialogi, przemyślenia są niczym wzięte z forum edziecko, gdzie dziewczyny wymieniają się spostrzeżeniami, albo powielają plotki oparte na stereotypach.

Książka jest przygnębiająca, przytłaczająca, brak w niej życia. Główne bohaterki nie mają żadnych innych przemyśleń prócz tych, które kręcą się wokół dzieci (Marta)/egzystencji bez pieniędzy(Iwona). Nie potrafią cieszyć się nawet, gdy jest ku temu powód. Wciąż wszystko smutne i odrealnione (w prawdziwym życiu chyba trochę więcej się dzieje).
Sięgnęłam po tę książkę zwabiona piękną okładką. Miałam nadzieję, że temat (w końcu sam w sobie ciekawy) rozwinie się w sposób, pozwalający mi na refleksje. Tymczasem dostałam mdłe i rozwleczone powielenie wyobrażeń o kobietach, które wynajmują cudzy brzuch oraz o tych, które decydują się go wynająć.
Nie skreślam autorki. Być może sięgnę kiedyś po jakąś jeszcze jej książkę, w końcu nieładnie wydawać opinię (szczególnie negatywną) po jednej pozycji. Wielu autorów ma na swoim koncie zarówno te dobre, jak i te złe książki.

niedziela, 17 października 2010

nowe nabytki:)

Co prawda mój stosik książek do przeczytania jest jeszcze dość spory, ale nie mogłam się dziś powstrzymać i oczywiście zahaczyłam o księgarnię, skąd wyszłam z kolejnymi nabytkami:)
Kupiłam m.in. "Naszą Klasę" Tadeusza Słobodzianka - tegorocznego zdobywcy NIKE oraz "Po zmierzchu" Haruki Murakami. Miałam też ochotę na "Ciotkę Julię i Skrybę" Llosy, ale niestety nie było.
Nie znoszę, jak nie ma książki, na której mi zależy, muszę wtedy biegać po księgarniach, a i tak z różnym skutkiem. Zauważyłam zresztą, że w księgarniach zazwyczaj jest sporo nowości, sporo klasyki, ale tytułów pośrednich (sprzed roku czy kilku lat) często brakuje. Owszem, mogłabym zamawiać przez internet, ale ja lubię łazić po księgarniach, wąchać papier, dotykać, kartkować... Niby mogą zamówić daną książkę, ale nigdy z tego nie korzystam, bo trzeba czekać kilka dni, a ja zawsze mam nadzieję, że znajdę ją tego samego dnia w innej księgarni. Kilka razy już się przeliczyłam, ale jakoś niczego mnie to nie nauczyło. Wciąż zamiast zamawiać, biegam po księgarniach:)

czwartek, 14 października 2010

Niezwykła Podróż Pomponiusza



Eduardo Mendoza
"Niezwykła Podróż Pomponiusza Flatusa"
Wydawnictwo Znak 2009

Dziwne mam odczucia, co do tej książki. Bo z jednej strony podobała mi się i w trakcie czytania bardzo byłam ciekawa, co będzie dalej, jak rozwinie się akcja - a z drugiej strony tę krótką książkę czytałam dobrych kilka dni. Złapałam sie na tym, że wielokrotnie podczas czytania, odbiegałąm myślami gdzieś daleko i musiałam cofać się o kilka akapitów.
Nie mam pojęcia, z czego to wynikało, czy przeszkadzał mi styl (ale styl nawet mi się podobał, więc to chyba nie przez to), czy może sama fabuła nie była na tyle wciągająca, aby się w niej zatracić. Nie wiem. Ogólnie jednak wrażenia mam pozytywne:)

Pomponiusz Flatus, podróżując w poszukiwaniu źródlanej wody, któa pomoże uleczyć jego dolegliwości związane z biegunką, napotyka na swojej drodze małego Jezusa. Ten prosi go o pomoc: jego ojciec, Józef - cieśla został oskarżony o morderstwo, którego nie popełnił. Pomponiusz z początku sie nie zgadza, nie czuje się kompetentny do prowadzenia takiego śledztwa, w końcu jednak udaje mu się podjąć trop (przez przypadek).
Akcja tej książki toczy sie leniwie, bohater napotyka kolejne osoby, od których próbuje się czegoś dowidzieć, czasem spotyka osoby, od których nie chce się niczego dowiedzieć, ale przypadkowo się dowiaduje. Nie jest to wartki kryminał, historia płynie sobie własnym torem, Pomponiusz chodzi sobie również leniwie, bez specjalnego zaangażowania w sprawę. Do tego tło biblijno-historyczne, język dopasowany do tego właśnie okresu i wyszła ciekawa całkiem kombinacja, okraszona niewymuszonym humorem.
Mendoza jest porównywalny do Monty Pythona. Moim zdaniem sporo mu jeszcze brakuje, ale też to pierwsza książka, jaką tego autora czytałam, być może inne potwierdzają tę tezę. Z pewnością sięgnę po kolejny tytuł, bardzo jestem ciekawa innych książek.

czwartek, 7 października 2010

Dziewczyna w złotych majtkach





Juan Marse
"Dziewczyna w złotych majtkach"
Wydawnictwo Znak 2010

Tym razem lektura z wyższej półki, choć temat nieszczególnie odkrywczy. Oto mamy starszego mężczyznę i młodą dziewczynę, a wokół nich erotyczne nici. To temat główny powieści, która przeplatana jest retrospekcjami głównego bohatera i one stanowią kolejną, odrębną historię. Te dwa nurty splotą się ze sobą pod koniec, zazębiając nawzajem i odkrywając przed bohaterem niezwykłą prawdę.
"Dziewczyna w złotych majtkach" nie jest książką trzymającą w napięciu, nie ma tu spektakularnych zwrotów akcji czy odkrywczych refleksji. Jest jednak napisana pięknym językiem, dzięki czemu czyta się ją z prawdziwą przyjemnością, pochłaniając niemal każde słowo. I choć można ją nazwać powieścią erotyczną, to dzięki wspomnieniom bohatera, na główny plan wysuwa się inny temat, a mianowicie próba wykreowania przeszłości, oczyszczenia sumienia, napisania autobiografii według własnego wyobrażenia minionych spraw - niekoniecznie zgodnie z prawdą.
Książka jest wspaniała i warta przeczytania. Jedyne co mi nie pasuje, to "prześliźnięcie się" autora po bohaterach, bez nadania im prawdziwych cech, przez co stają się niewyraźni. Weźmy chociaż przyjaciół Mariany, którzy w tej powieści występują licznie, ale zazwyczaj śpią, albo przemykają gdzieś w milczeniu. Mariana również nakreślona jest dość prosto: nie licząc pytań odnoszących sie do wspomnień wujka, zadaje ona mu wciąż te same bezpardonowe pytania: "obciągnąć ci?", "zwalić ci konia, wujku?". Pytania wyrwane z kontekstu i mocno kontrastujące z całym stylem. Szczególnie, że bohater nie komentuje ich w żaden sposób, nie ma nawet żadnych refleksji, jakby pytania takie były czymś zupełnie normalnym. Nie zapominajmy, że książka, choć w Polsce wydana dopiero teraz, napisana została ponad 30 lat temu. I tak jak wtedy zapewne szokowała, to dziś już nie powinna. A jednak szokuje. Jakoś strudno mi sobie wyobrazić, żeby dwudziestolatka, choćby nie wiem jak wyzwolona i szalona, pytała się swojego wuja, czy nie zwalić mu konia. I trudno mi sobie wyobrazić, by takie pytanie nie wywołało u zapytanego żadnej kompletnie reakcji.
Czy można więc powiedzieć, że Marse nie dopracował trochę swoich bohaterów? A może celowo chciał zastosować taki właśnie kompletnie wyrwany z rzeczywistości kontrast? Nie wiem. Ale przyznaję, że choć w oko kolą te wulgaryzmy, to cała książka warta jest przeczytania.

poniedziałek, 4 października 2010

Miłość wyczytana z nut


Aleksandra Tyl
"Miłość wyczytana z nut"
Wydawnictwo Prozami 2010

Uwielbiam książki dla kobiet! Są doskonałe jako odskocznia, można się zrelaksować, rozmarzyć, nie wymagają specjalnie myślenia i są świetnym przerywnikiem pomiędzy lekturami z wyższej półki.

"Miłość wyczytana z nut" jest właśnie jedną z takich książek, które czyta się przyjemnie, bez zbędnym metafor, udziwnień czy ciężkich filozoficznych dyskursów. Poznajemy tu wewnętrzny świat bohaterki, balansującej pomiędzy wyborem kierowanym sercem, a rozumem. Historia niby błaha, a jednak czytając ją, dałam się wciągnąć i zauroczyć. Co tu dużo mówić, prawie zakochałam się sama w tym skrzypku:)
Styl bardzo dobry, przejrzysty, książkę czyta się szybko, zapominając o całym świecie (kupiłam ją we wtorek, a skończyłam czytać w czwartek!), to ogromny plus. To co mi się również podoba, to wątki poboczne, które same w sobie są ciekawe, ale też dzięki którym mamy okazję poznać bliżej głównych bohaterów (np. co myślą o pomocy innym, tu akurat Krzykowskiej), dzięki czemu są lepiej dookreśleni i przestają być papierowi. Ponadto bohaterowie są zróżnicowani, co tylko dodaje kolorytu. Pomijając główne postaci, bardzo podobała mi się teściowa (choć sama nie chciałabym takiej mieć) i babcia Elizy. Fragment, w którym Eliza rozmawiając z Adamem, pyta babcię o jej proszki doprowadził mnie do łez ze śmiechu:)
O dziwo wcale nie jest to książka bardzo leciutka, bo jednak przemyca gdzieś w tle dosyć poważną kwestię społecznych oczekiwań względem kobiet. I tak, jak możemy zaobserwować podejście w tej kwestii matki Elizy, to również sama Eliza i jej wewnętrzne dylematy skłaniają do myślenia nad tym tematem. Bo czy w momencie, gdy w drodze jest dziecko i już sam ten fakt wymaga podjęcia odpowiedzialnych decyzji, można rzucić się w wir namiętności i miłości, bez względu na wszystko? Nie wiem, co bym zrobiła na miejscu Elizy, ale czytając jej refleksje w pełni rozumiałam każdą jej decyzję. I choć mogłam się z nią nie zgadzać, to rozumiałam. Dlatego brawo dla autorki, że potrafiła ukazać cały proces decyzyjny na tyle subtelnie, że czytelnik - czyli ja - podążałam za Elizą z pełnym zrozumieniem.
Ogólnie świetna książka, jak ktoś lubi babskie czytadła, to polecam!

wtorek, 28 września 2010

Gra Anioła


Carlos Ruiz Zafon
"Gra Anioła"
Wydawnictwo Muza 2008

Kiedy czyta się książki tego samego autora, w dodatku takie, których akcja rozgrywa się w tym samym miejscu, co poprzednio, ma sie poczucie ciągłości. Po porywającym "Cieniu wiatru" miałam wrażenie, że znów jestem "u siebie", że znam Barcelonę, że wiem, którędy dojść do Cmentarza Zapomnianych Książek.

"Gra Anioła" opowiada historię młodego pisarza, który dostaje nizwykłą propozycję od niezwykle tajemniczego mężczyzny. Tajemnica zbudowana jest perfekcyjnie, choć już jej rozwiązanie rozczarowuje, oj rozczarowuje bardzo.
O ile, czytając, nie mogłam się oderwać od tej książki, o tyle, po przeczytaniu jej zadawałam sobie pytanie: "Ale o co właściwie chodzi"?
O ile w "Cieniu wiatru" wszystkie wątki pasowały do siebie niczym układanka i w efekcie tworzyły rewelacyjną całość, o tyle w "Grze anioła" już tego zabrakło. O ile w "Cieniu wiatru" postacie "nie z tego świata" okazują się śmiertelnikami, dzięki czemu książka ma wymiar jak najbardziej realny, o tyle "Gra anioła" okazuje się na końcu bajką, zamiast zgrabnym kryminałem.
Niemniej jednak klimat, który zbudował Zafon wart jest przeczytania tej książki. Nie żałuję, że ją kupiłam. Poza tym, trudno oczekiwać, żeby wszystkie książki danego autora były idealne i idealnie trafiały w gust czytelników. Pomimo tego, że "Gra Anioła" wydaje mi się nieco gorsza od "Cienia wiatru", to jednak i tak jest w mojej ocenie bardzo dobra!

środa, 22 września 2010

przyszłość książek

Natrafiłam właśnie na ciekawy filmik, prezentujący multimedialne urządzenie do czytania książek, gromadzenia swoich wirtualnych zbiorów.

książka przyszłości

Obejrzałam cały ten filmik, ale prawdę mówiąc jakoś nie mam przekonania do tego typu urządzeń. Pomimo tego, że używam na co dzień wielu gadżetów, interesuje się nowinkami, to jakoś nie mam ochoty czytać książek na ekranie. Bardzo bym nie chciała, żeby papierowe ksiażki zniknęły z rynku.
Trzymając w ręku papierową książkę czuję jej zapach, lubię szelest kartek, nawet gdy chlapnie na nią woda z wanny, lubię gdy kartka napuchnie. Papierowa ksiażka żyje.
Być może kiedyś nie będę miała wyboru, bo wiele ciekawych pozycji będzie po prostu niedostępnych w papierze. Mimo to, jak na razie wybieram tradycyjne książki.



wtorek, 7 września 2010

Cień Watru

Carlos Ruiz Zafon
"Cień Wiatru"
Wydawnictwo Muza, 2008

Lubię książki, które mnie prowadzą. Lubię poczuć dreszczyk emocji i ciekawość, co będzie dalej.

"Cień wiatru" jest właśnie tego typu powieścią. Wciąga od samego początku i naprawdę trudno jest się od niej oderwać.
Książka zaczyna sięw momencie, gdy syn księgarza, Daniel, natrafia na egzemplarz książki "Cień wiatru" mało znanego autora Caraxa. Książkę tę chcę zdobyć tajmniczy człowiek, co powoduje, że Daniel zaczyna coraz bardziej interesować się owym pisarzem. Droga prowadząca do rozwiązania zagadki jest kręta i usłana cierniami. Mimo to Daniel nie poddaje się, pragnąc poznać prawdę o Caraxie.

Zafon doskonale poprowadził fabułę, a dodatkowo stworzył niepowtarzalny, tajemniczy i mroczny klimat powieści, której akcja rozgrywa się przed laty w Barcelonie.
Z jednej strony jest to thriller, z drugiej kryminał, a w końcu romans, czyli mieszanka, która niewątpliwie przyczyniła się do sukcesu książki. Czyta się bardzo dobrze, obrazowy język pozwala łatwo przenieść się w czasie i miejscu. Polecam tę lekturę na długie i ponure jesienne wieczory.

piątek, 30 lipca 2010

Na domiar złego



Sarah-Kate Lynch
"Na domiar złego"
Wydawnictwo Prószyński Media 2010

Spodziewałam się po tej książce babskiego czytadła w stylu: było źle, ale wzięłam się w garść, zmieniłam i wreszcie nadeszły wspaniałe zmiany. Otrzymałam jednak więcej nież się spodziewałam. Autorka nie przesładza ani fabuły, ani swojej bohaterki. Florence nie jest odpowiedniczką naszych polskich Judyt. Ona jest zdecydowanie dojrzalsza emocjonalnie, mądrzejsza, a przede wszystkim bardziej refleksyjna.
Sarah-Kate Lynch poprzez swoją książkę komunikuje nam - czytelniczkom, że nie zawsze życie wywraca się do góry nogami, jak w powieściach romantycznych, że nie zawsze po złym czasie przychodzi cudna bajka. Czasem trzeba dać z siebie bardzo wiele, aby sprostać temu, co przynosi nam życie i mimo wszystko zmierzyć się z nim. Warto dbać o relacje z bliskimi, o własne dobre samopoczucie i optymistyczne nastawienie, aby dać sobie radę z wszelkimi przeciwnościami losu.
"Na domiar złego" jest z pewnością dobrym wyborem na wakacje, ale też i na jesienne wieczory. Ciepła, dobrze napisana, optymistyczna.

czwartek, 29 lipca 2010

Julie i Julia



Julie Powell
"Julie i Julia"
Wydawnictwo Świat Książki 2009

Po książkę tę sięgnęłam wiedziona opisem wydawcy: "... powieść obyczajowo... kulinarna". Ponieważ lubię i powieści obyczajowe, i blogi kulinarne, pomyślałam, że taka mieszanka może być niezwykle wybuchowa. Niestety, okazało się, że jest mdła, choć to nie znaczy że nie jest zjadliwa.
Mamy główną bohaterkę (zarazem autorkę tej książki) Julie, trzydziestolatkę, pracownicę biurową, bezdzietną mężatkę. W jej życiu nic się nie dzieje. Zwykła rutyna: praca, spotkania z przyjaciółmi. W pewnym momencie Julie postanawia pisać bloga kulinarnego. Za cel obiera sobie przepisy swojej idolki: Julii Child.
Child w swojej książce kucharskiej zamieściła 524 przepisy. Powell chce przez rok wypróbować każdy z nich. Niemożliwe? A jednak się udaje. Przy wsparciu męża i przyjaciół. Przy niesamowitym samozaparciu i samodyscyplinie, cel zostaje zrealizowany. I choć Julia miewa chwile kryzysu (a to coś nie wyjdzie, a to coś się przypali), i ma ochotę się wycofać, to świadomość iż zawiodłaby swoich blogowych fanów nie pozwala jej na to. Szczególnie, że blog bije wszelkie rekordy popularności i Julią zaczynają interesować się media.
To tak pokrótce streszczenie. Co z tej książki wynika? Nie wiem. Po co autorka ją napisała? Bo jako popularna blogerka została zauważona przez wydawcę, który miał nadzieję, że jej popularność przełoży się na ilość sprzedanych egzemplarzy. I się przełożyła (w końcu i ja nabyłam książkę). Poza tym nie widzę powodów dla których można byłoby ją uznać za ciekawą. O ile w powieściach fikcyjnych jest jakaś fabuła, cel, którego osiągnięcie zmienia bohatera i akcję - w książce Julie i Julia cel ten zostaje osiągnięty i tak naprawdę nic nie wnosi. Równie dobrze można by było postawić sobie za cel zrobienie iluśtam tysięcy kilometrów na rowerze przez rok.
O ile Julia Child zrobiła coś konkretnego: napisała książkę kucharską. O tyle Julie Powell wykorzystała je wtórnie bez jakiejś głębszej myśli.
Zdarzają się w tej książce i momenty zabawne, i błyskotliwe, dowcipne spostrzeżenia. To jednak za mało, aby uznać tę pozycje za porywającą.

wtorek, 27 lipca 2010

Lawendowy Pył



Danuta Marcinkowska, Ewa Marcinkowska-Schmidt, Klaudyna Schmidt
"Lawendowy Pył"
Wydawnictwo Klucze 2009

Lubię biografie, sagi rodzinne, szczególnie te których akcja rozgrywa się na przestrzeni wieków. I dlatego właśnie sięgnęłam po książkę "Lawendowy pył" autorstwa trzech spokrewnionych ze sobą kobiet: babci, matki i córki.
Ksiażka opowiada losy kobiet z rodziny autorek, które w kolejnych pokoleniach zmagały się z różnymi problemami.
Co do samej książki to mam mieszane uczucia. Z jednej strony temat jest dość pasjonujący, szczególnie, że podjęty z naciskiem na kobiety właśnie - gdzie mężczyzni są albo tłem, albo z różnych powodów w ogóle ich nie ma (zostali zesłani, wezwani na wojnę etc). Z drugiej strony jednak mnogość bohaterów wymienionych w książce wprowadza zbyt duże zamieszanie. Nie sposób odnaleźć się w niektórych fragmentach. Głównie jeśli chodzi o imiona mężczyzn, którzy choć poza nielicznymi wyjątkami - są bohaterami mocno pobocznymi, to trudno zorientować się, który był w danym momencie narzeczonym, który bratem, ojcem, synem.
Styl książki jest mocno nierówny. To zrozumiałe, skoro autorki są trzy. Trudno krytykować styl, bo mimo wszystko w każdej części da się odkryć coś pozytywnego w danym stylu. Oto pierwsza część, opowiadana przez babcię (i zarazem ta najmocniej pokręcona i najmniej zrozumiała) przywołuje u czytelnika wspomnienie opowieści babcinych, w których mieszają się i wątki, i bohaterowie. To, co jednak wzbudza nostalgię i jest plusem w opowieściach snutych w domowym zaciszu - razi w książce, bo jednak jako czytelniczka wolę mieć spójny obraz fabuły. Druga część, opowiadana przez matkę jest chyba najlepsza. Dobrze się czyta, wszystko jest na swoim miejscu.
Nie wiem, którą część napisała wnuczka, mogę się domyślić, że wkleiła po prostu mejlową korespondecję z matką, jako swój wkład autorski. I w sumie ta część też nie porywa.
Reasumując, książka dobra dla kogoś, kto doskonale zna rodzinę autorek (może dla sąsiadów z Człuchowa?). Bo moim zdaniem tylko bliskie osoby są w stanie przeczytać tę książkę od początku do końca z zachowaniem spójności.
Na plus dodam uczciwie, że przeczytałam tę książkę do końca, sama będąc ciekawa, co jest dalej. I o ile samo zakończenie wcale nie rozczarowuje - jest naturalną konskwencją całej opowieści, to po przeczytaniu całości byłam zmęczona tą książką.

środa, 21 lipca 2010

Nielegalne związki


Grażyna Plebanek
"Nielegalne związki"
Wydawnictwo WAB 2010
Dużo seksu, mało treści - tak określiłabym nową książkę Grażyny Plebanek. Autorka w swojej powieści odchodzi od stereotypów i odwraca role: głównego bohatera Jonathana czyniąc odpowiednikiem kury domowej, będącej pod pantoflem zarabiającej, przebojowej żony. To plus, bo od samego początku wybija czytelnika z rytmu, do którego jest przyzwyczajony. Niemniej jednak postać Jonathana zarysowana jest w tym odwróceniu dość sztampowo: oto mężczyzna, posiadający wszelkie cechy, jakie posiadałaby kobieta. Czyli odwrócenie ról w tym przypadku nie nabiera cech psychologicznego portretu mężczyzny w roli gosposi czy ojca na wychowawczym, co byłoby bardziej przekonywujące, a zarazem ciekawsze dla odbiorcy, ale mężczyzny który jest niejako powieleniem dotychczasowego stereotypu kobiety. Jedyne co z mężczyzny w tej odsłonie Jonathanowi autorka zostawiła, to typowa męska chuć i niemal zwierzęcy pęd za samiczką.
I oto Jonathan, przykładny mąż i ojciec, uwikłany zostaje w romans z Andeą. Romans dziki, namiętny, ale zarazem przewidywalny aż do bólu. Między bohaterami iskrzy tylko na jednej płaszczyźnie. Seks, seks, seks. I choć z założenia jest to powieść erotyczna, to jednak seksu mamy tu aż w nadmiarze. Zamiast być smaczkiem, dodającym pikanterii książce, sceny seksu dominują. Bohaterowie właśnie przez to rysują się gdzies w oddali, słabo widoczni, zbyt jednoznaczni. Poza Megi - żoną Jonathana, która zarysowana jest bardzo ciekawie i szkoda, że jej postać nie została na tyle rozwinięta, aby to ona mogła byś osią przewodnią.
Reasumując, książka warta polecenia, chociażby z tego powodu, że jest to jedna z pierwszych powieści erotycznych napisanych przez rodzimą autorkę. Myślę, że jeszcze długa droga, abyśmy my - czytelnicy tego typu gatunkiem byli prawdziwie usatysfakcjonowani, ale jak na początek, może być.

wtorek, 20 lipca 2010

Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu


Mary Roach
"Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu"
Wydawnictwo Znak 2010

Myślicie, że o seksie wiecie już wszystko? Mylicie się! Mary Roach w książce "Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu" ujawnia nieznane dotąd szczegóły i wyniki arcyciekawych badań na ten temat. To książka popularnonaukowa, a zatem nie ma tu nudnych czysto naukowych wywodów - raczej popularne podejście na tematy nas interesujące. Możemy poszerzyć swoją wiedzę nie tylko na temat orgazmów, łechtaczek czy podniecenia. Mary Roach podaje również przepis na porcję spermy:)
Z pewnością nie jest to pozycja dla wstydliwych. Nie jest to jednak również pozycja wulgarna, którą trzeba chować głęboko w szafie i wyjmować ją z wypiekami na twarzy.
Książka nie zawiera ilustracji, chociaż ich brak w niczym nie przeszkadza. Opisy bowiem są tak obrazowe, że nie trzeba podpierać ich zdjęciami, wystarczy wyobraźnia.
Ksiązka Roach to jednak nie tylko ciekawostki. To równiez spora lekcja historii z dziedziny seksu. Dowiadujemy się z niej, jak wyglądały pierwsze badania w tej materii, jak trudno było o złamanie tabu, aby móc cokolwiek zaobserwować. Wszystko to napisane jest językiem bardzo przystępnym i z dużą dawką humoru. Błyskotliwe dialogi, śmieszne wstawki - to wszystko sprawia, że książkę czyta się z zainteresowaniem i w napięciu - niczym powieść. Szczególnie, ze autorka, jako dziennikarka sama wzięła udział w kilku badaniach, co zresztą smakowicie opisuje.
Ktoś może powiedzieć, że w seksie ważniejsza jest praktyka niż teoria i czytanie takich książek mija się z celem. Racja, wszak to praktyka czyni mistrza. Zresztą, "Bzyk" nie jest poradnikiem w stulu Kamasutry. Niemniej jednak warto czasem zagłębić się z samej ciekawości w temat, który przecież jest składową naszego życia.

początek

Lubię czytać blogi o książkach. Do tej pory byłam biernym obserwatorem. Dziś w końcu postanowilam i ja blogować książkowo. Dyskusje na temat przeczytanych książek potrafią być jednymi z ciekawszych. Nie są tak zacięte, jak te o polityce, ale równie emocjonujące. W końcu każdy z nas odbiera słowo pisane inaczej. Jeden lubuje się w poetyckich tomach, inny woli literaturę lekką, bez zbędnych metafor i ukrytych znaczeń. Jeden uważa, że dany autor jest genialny, a drugi na odwrót - że do d...
Czytam różne książki. Od literatury wysokiej, po niską. Bo lubię czytać. Po prostu. To, co akurat wybieram, zależy od mojego nastroju i chęci. Czytam zarówno światowe bestsellery, jak i niszowe, mniej znane pozycje. Z każdej lektury czerpię przyjemność. Nie wszystko mi się oczywiście podoba. Czasem po kilku stronach rzucam książkę w kąt.
Mam zamiar pisać tu o każdej przeczytanej przez siebie pozycji. Zapraszam do czytania i zabierania głosu w dyskusji o ksiązkach!