wtorek, 26 października 2010

Czarna Lista



Aleksandra Marinina
"Czarna Lista"
Wydawnictwo WAB 2010


Pierwszy raz chwyciłam za rosyjski współczesny kryminał. W zestawieniu z innymi zagranicznymi pozycjami miło było poczuć tak inny od "hollywoodzkiego" nasz słowiański klimat, począwszy od imion bohaterów ("Władik"), po warunki w jakich bohaterowie spędzają urlop nad Morzem Czarnym (wypoczynek u gospodarzy w przyciasnych pokojach, wspólną kuchnią i codziennym gotowaniem obiadów, zamiast rozbijania się po restauracjach).

Akcja rozgrywa się w nadmorskim kurorcie, gdzie wypoczywa ze swoją córką rozwiedziony milicjant, ów Władik. Władik po raz pierwszy od wielu lat udał się na długi urlop, ponieważ zaraz po powrocie do Moskwy zamierza zrezygnować ze służby w milicji. Nad morze wyjechał na prośbę swojej byłej żony - w miejscowości gdzie spędzają urlop odbywa się festiwal filmowy w którym uczestniczy jego była żona, która chce mieć pod okiem córkę (festiwal filmowy zresztą jest właśnie kluczowy, ponieważ z nim związane są wszystkie zbrodnie) Mimo że, jak częstokroć zaznacza glówny bohater, tylko udaje dobrą matkę a jej kontakty z córką ograniczają się do codziennego dostarczania kilogramów owoców. Sama córka zresztą to bardzo sprytna, uwielbiająca książki dziewczynka, która okazuje się mieć kluczowe znaczenie dla rozwikładania zagadki kryminalnej, w jaką zaangażował się jej ojciec. Książkę czyta się lekko i przyjemnie, chociaż nie porywa akcją i w pewnym momencie trochę już czułam się znudzona oczekiwaniem na to, kiedy znowu "coś" się wydarzy, podobnie jak czułam się trochę rozczarowana samym zakończeniem, którego nie będę oczywiście zdradzać:). Niemniej, książkę mogę polecić jako miłą odskocznię "zachodnich" superprodukcji, tym bardziej że przyjemny wakacyjny klimat w jakim znaleźli się główni bohaterzy towarzyszył mi przez całą lekturę:)

czwartek, 21 października 2010

Kukułka



Antonina Kozłowska
"Kukułka"
Wydawnictwo Otwarte, 2010


"Kukułka" to historia dwóch kobiet: Marty, mężatki, która choć zamożna i spełniona w pracy, to nie ma tego, na czym najbardziej jej zależy - dziecka (w przeszłości aborcja, potem kilka poronień) oraz Iwony, porzuconej przez męża matki dwójki dzieci, sprzątaczki, próbującej związać koniec z końcem.
Iwona, aby polepszyć swój  i dzieci byt, decyduje się zostać surogatką i urodzić dzieko Marcie i jej mężowi. Ciąża rozwija się prawidłowo, stosunki pomiędzy surogatką a rodzicami genetycznymi są właściwe, ale Iwona coraz bardziej przywiązuje się do maleństwa w brzuchu, w końcu decyduje się je zostawić.
Historia, jakich wiele? Niestety tak. Schemat obrabiany już przez filmowców, dziennikarzy czy w końcu Ewę Drzyzgę tym razem w odsłonie książkowej. Książka nudna i przewidywalna aż do bólu. Opisy osiedla, bloków, kobiet z dziećmi wloką się niemiłosiernie, jakby czytelnik był odludkiem mieszkajacym gdzieś w głuchej puszczy i nie wiedział, jak wygląda nowe osiedle w dużym mieście (nie apartamentowiec, nie - bo to być może nawet i zaciekawiło, ale zwykłe nowe, ogrodzone osiedle z parkingiem podziemnym). Wszelkie dialogi, przemyślenia są niczym wzięte z forum edziecko, gdzie dziewczyny wymieniają się spostrzeżeniami, albo powielają plotki oparte na stereotypach.

Książka jest przygnębiająca, przytłaczająca, brak w niej życia. Główne bohaterki nie mają żadnych innych przemyśleń prócz tych, które kręcą się wokół dzieci (Marta)/egzystencji bez pieniędzy(Iwona). Nie potrafią cieszyć się nawet, gdy jest ku temu powód. Wciąż wszystko smutne i odrealnione (w prawdziwym życiu chyba trochę więcej się dzieje).
Sięgnęłam po tę książkę zwabiona piękną okładką. Miałam nadzieję, że temat (w końcu sam w sobie ciekawy) rozwinie się w sposób, pozwalający mi na refleksje. Tymczasem dostałam mdłe i rozwleczone powielenie wyobrażeń o kobietach, które wynajmują cudzy brzuch oraz o tych, które decydują się go wynająć.
Nie skreślam autorki. Być może sięgnę kiedyś po jakąś jeszcze jej książkę, w końcu nieładnie wydawać opinię (szczególnie negatywną) po jednej pozycji. Wielu autorów ma na swoim koncie zarówno te dobre, jak i te złe książki.

niedziela, 17 października 2010

nowe nabytki:)

Co prawda mój stosik książek do przeczytania jest jeszcze dość spory, ale nie mogłam się dziś powstrzymać i oczywiście zahaczyłam o księgarnię, skąd wyszłam z kolejnymi nabytkami:)
Kupiłam m.in. "Naszą Klasę" Tadeusza Słobodzianka - tegorocznego zdobywcy NIKE oraz "Po zmierzchu" Haruki Murakami. Miałam też ochotę na "Ciotkę Julię i Skrybę" Llosy, ale niestety nie było.
Nie znoszę, jak nie ma książki, na której mi zależy, muszę wtedy biegać po księgarniach, a i tak z różnym skutkiem. Zauważyłam zresztą, że w księgarniach zazwyczaj jest sporo nowości, sporo klasyki, ale tytułów pośrednich (sprzed roku czy kilku lat) często brakuje. Owszem, mogłabym zamawiać przez internet, ale ja lubię łazić po księgarniach, wąchać papier, dotykać, kartkować... Niby mogą zamówić daną książkę, ale nigdy z tego nie korzystam, bo trzeba czekać kilka dni, a ja zawsze mam nadzieję, że znajdę ją tego samego dnia w innej księgarni. Kilka razy już się przeliczyłam, ale jakoś niczego mnie to nie nauczyło. Wciąż zamiast zamawiać, biegam po księgarniach:)

czwartek, 14 października 2010

Niezwykła Podróż Pomponiusza



Eduardo Mendoza
"Niezwykła Podróż Pomponiusza Flatusa"
Wydawnictwo Znak 2009

Dziwne mam odczucia, co do tej książki. Bo z jednej strony podobała mi się i w trakcie czytania bardzo byłam ciekawa, co będzie dalej, jak rozwinie się akcja - a z drugiej strony tę krótką książkę czytałam dobrych kilka dni. Złapałam sie na tym, że wielokrotnie podczas czytania, odbiegałąm myślami gdzieś daleko i musiałam cofać się o kilka akapitów.
Nie mam pojęcia, z czego to wynikało, czy przeszkadzał mi styl (ale styl nawet mi się podobał, więc to chyba nie przez to), czy może sama fabuła nie była na tyle wciągająca, aby się w niej zatracić. Nie wiem. Ogólnie jednak wrażenia mam pozytywne:)

Pomponiusz Flatus, podróżując w poszukiwaniu źródlanej wody, któa pomoże uleczyć jego dolegliwości związane z biegunką, napotyka na swojej drodze małego Jezusa. Ten prosi go o pomoc: jego ojciec, Józef - cieśla został oskarżony o morderstwo, którego nie popełnił. Pomponiusz z początku sie nie zgadza, nie czuje się kompetentny do prowadzenia takiego śledztwa, w końcu jednak udaje mu się podjąć trop (przez przypadek).
Akcja tej książki toczy sie leniwie, bohater napotyka kolejne osoby, od których próbuje się czegoś dowidzieć, czasem spotyka osoby, od których nie chce się niczego dowiedzieć, ale przypadkowo się dowiaduje. Nie jest to wartki kryminał, historia płynie sobie własnym torem, Pomponiusz chodzi sobie również leniwie, bez specjalnego zaangażowania w sprawę. Do tego tło biblijno-historyczne, język dopasowany do tego właśnie okresu i wyszła ciekawa całkiem kombinacja, okraszona niewymuszonym humorem.
Mendoza jest porównywalny do Monty Pythona. Moim zdaniem sporo mu jeszcze brakuje, ale też to pierwsza książka, jaką tego autora czytałam, być może inne potwierdzają tę tezę. Z pewnością sięgnę po kolejny tytuł, bardzo jestem ciekawa innych książek.

czwartek, 7 października 2010

Dziewczyna w złotych majtkach





Juan Marse
"Dziewczyna w złotych majtkach"
Wydawnictwo Znak 2010

Tym razem lektura z wyższej półki, choć temat nieszczególnie odkrywczy. Oto mamy starszego mężczyznę i młodą dziewczynę, a wokół nich erotyczne nici. To temat główny powieści, która przeplatana jest retrospekcjami głównego bohatera i one stanowią kolejną, odrębną historię. Te dwa nurty splotą się ze sobą pod koniec, zazębiając nawzajem i odkrywając przed bohaterem niezwykłą prawdę.
"Dziewczyna w złotych majtkach" nie jest książką trzymającą w napięciu, nie ma tu spektakularnych zwrotów akcji czy odkrywczych refleksji. Jest jednak napisana pięknym językiem, dzięki czemu czyta się ją z prawdziwą przyjemnością, pochłaniając niemal każde słowo. I choć można ją nazwać powieścią erotyczną, to dzięki wspomnieniom bohatera, na główny plan wysuwa się inny temat, a mianowicie próba wykreowania przeszłości, oczyszczenia sumienia, napisania autobiografii według własnego wyobrażenia minionych spraw - niekoniecznie zgodnie z prawdą.
Książka jest wspaniała i warta przeczytania. Jedyne co mi nie pasuje, to "prześliźnięcie się" autora po bohaterach, bez nadania im prawdziwych cech, przez co stają się niewyraźni. Weźmy chociaż przyjaciół Mariany, którzy w tej powieści występują licznie, ale zazwyczaj śpią, albo przemykają gdzieś w milczeniu. Mariana również nakreślona jest dość prosto: nie licząc pytań odnoszących sie do wspomnień wujka, zadaje ona mu wciąż te same bezpardonowe pytania: "obciągnąć ci?", "zwalić ci konia, wujku?". Pytania wyrwane z kontekstu i mocno kontrastujące z całym stylem. Szczególnie, że bohater nie komentuje ich w żaden sposób, nie ma nawet żadnych refleksji, jakby pytania takie były czymś zupełnie normalnym. Nie zapominajmy, że książka, choć w Polsce wydana dopiero teraz, napisana została ponad 30 lat temu. I tak jak wtedy zapewne szokowała, to dziś już nie powinna. A jednak szokuje. Jakoś strudno mi sobie wyobrazić, żeby dwudziestolatka, choćby nie wiem jak wyzwolona i szalona, pytała się swojego wuja, czy nie zwalić mu konia. I trudno mi sobie wyobrazić, by takie pytanie nie wywołało u zapytanego żadnej kompletnie reakcji.
Czy można więc powiedzieć, że Marse nie dopracował trochę swoich bohaterów? A może celowo chciał zastosować taki właśnie kompletnie wyrwany z rzeczywistości kontrast? Nie wiem. Ale przyznaję, że choć w oko kolą te wulgaryzmy, to cała książka warta jest przeczytania.

poniedziałek, 4 października 2010

Miłość wyczytana z nut


Aleksandra Tyl
"Miłość wyczytana z nut"
Wydawnictwo Prozami 2010

Uwielbiam książki dla kobiet! Są doskonałe jako odskocznia, można się zrelaksować, rozmarzyć, nie wymagają specjalnie myślenia i są świetnym przerywnikiem pomiędzy lekturami z wyższej półki.

"Miłość wyczytana z nut" jest właśnie jedną z takich książek, które czyta się przyjemnie, bez zbędnym metafor, udziwnień czy ciężkich filozoficznych dyskursów. Poznajemy tu wewnętrzny świat bohaterki, balansującej pomiędzy wyborem kierowanym sercem, a rozumem. Historia niby błaha, a jednak czytając ją, dałam się wciągnąć i zauroczyć. Co tu dużo mówić, prawie zakochałam się sama w tym skrzypku:)
Styl bardzo dobry, przejrzysty, książkę czyta się szybko, zapominając o całym świecie (kupiłam ją we wtorek, a skończyłam czytać w czwartek!), to ogromny plus. To co mi się również podoba, to wątki poboczne, które same w sobie są ciekawe, ale też dzięki którym mamy okazję poznać bliżej głównych bohaterów (np. co myślą o pomocy innym, tu akurat Krzykowskiej), dzięki czemu są lepiej dookreśleni i przestają być papierowi. Ponadto bohaterowie są zróżnicowani, co tylko dodaje kolorytu. Pomijając główne postaci, bardzo podobała mi się teściowa (choć sama nie chciałabym takiej mieć) i babcia Elizy. Fragment, w którym Eliza rozmawiając z Adamem, pyta babcię o jej proszki doprowadził mnie do łez ze śmiechu:)
O dziwo wcale nie jest to książka bardzo leciutka, bo jednak przemyca gdzieś w tle dosyć poważną kwestię społecznych oczekiwań względem kobiet. I tak, jak możemy zaobserwować podejście w tej kwestii matki Elizy, to również sama Eliza i jej wewnętrzne dylematy skłaniają do myślenia nad tym tematem. Bo czy w momencie, gdy w drodze jest dziecko i już sam ten fakt wymaga podjęcia odpowiedzialnych decyzji, można rzucić się w wir namiętności i miłości, bez względu na wszystko? Nie wiem, co bym zrobiła na miejscu Elizy, ale czytając jej refleksje w pełni rozumiałam każdą jej decyzję. I choć mogłam się z nią nie zgadzać, to rozumiałam. Dlatego brawo dla autorki, że potrafiła ukazać cały proces decyzyjny na tyle subtelnie, że czytelnik - czyli ja - podążałam za Elizą z pełnym zrozumieniem.
Ogólnie świetna książka, jak ktoś lubi babskie czytadła, to polecam!